Strona:Wybór nowel (Wazow) 038.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czego Pan Bóg go nie zabierze? Dobrze, że zostawił mająteczek — gospodarstwo, dobytek, to tego doglądają jego syn i synowa. I dobrze doglądają.
— To ciekawe — pomyślał naczelnik. — Niech przyjdzie. Nie, czekaj, sam wyjdę.
I wyszedł do przedsionka po schodach na dół.
Diado Joco po stąpaniu butów poznał, że to on, bulgarski pasza.
Urzędnik zobaczył przed sobą białobrodego starca, z wyglądem jeszcze zdrowym, a jędrną poczerniałą twarzą, w poobrywanym „bezramniku” (sukmana bez rękawów). Cały był drżący. Stał w spokojniej postawie, z pochyloną, białowłosą głową.
— A czego chcesz, diado? — zapytał naczelnik.
Starzec podniósł głowę i zwrócił ku mówiącemu swe martwe bez ruchu oczy. Tylko muskuły jego jędrnego lica zadrgały nerwowo.
— Czy wasza miłość jesteś?
— Ja jestem diado.
— Czy pasza?
— On sam — powiedział naczelnik, uśmiechając się.
Diado Joco przybliżył się do niego, przełożył czapkę pod lewą pachę, wziął jego rękę, pomacał jego rękaw sukienny, dotknął się jego miedzianych guzików na piersiach i akselbantów, obmacał jego srebrne epolety na ramionach, a nawet spiął się i złożył na nich pocałunek.
— Boże! widziałem! — rzekł starzec, żegnając się i wycierając rękawem łzy, które świeciły w jego martwych oczach.
Potem pokłonił się nizko i rzekł:
— Teraz wybacz mi, synku, żem cię utrudził. I macając kijem, odszedł, nie nakrywszy głowy.
Potem nastały dla niego jednostajne dnie bez światła, wieczna pomroka, w której jedynym zarysem błysku było to chwilowe widzenie: bulgarski naczelnik — pasza!