Przejdź do zawartości

Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No8 part4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! cóż za niespodzianka, zawołał po chwili wychodząc z podziwu Greifer, pani, tu?
— Tak jest, ja sama i proszę się temu nie dziwić, odezwała się stłumionym głosem Sciańska, wszak tak mało miałam przyjemność i znać pana.. a pan mnie też zaledwie z nazwiska.
— O! nie pani! zaprotestował Greifer.
— Ale tak, tak jest, z przyciskiem rzekła kobieta wskazując kszesło. Siadaj pan, dopóki panna Domska nie nadejdzie. Greifer siadł, oczyma jako kawaler na wydaniu szukając zwierciadła, szło mu o włosy czy się nie rozrzuciły, pomimo tego ruchu oczów i głowy, znać było, że go siedząca naprzeciw kobieta niepokoiła i dziwiła.
— Słyszałam, odezwała się żywo Ściańska, żeś pan miał przypadek.
— Przypadek? nie, pojedynek w którym byłem ranny.
— Pojedynek! a! i z kimże z kim..?
— Z pewnym wielkim nieznajomym z Warszawy, dodał Greifer szydersko, zagadkową figurą.
— Byłeś pan ranny?
— Mocno w rękę, szczęściem udało mi się wyjść z tego.
— A pański przeciwnik?
— Raniłem go też dosyć mocno.
— Wyzdrowiał? żywo egzaminowała Sciańska.
Greifer nagle umilkł, popatrzał na stół, namyślać się zaczął.
— Niech się to pani śmiesznem nie wyda co powiem... rzekł, wyjechałem z Krynicy przed tym panem, i doprawdy o losie jaki go spotkał nie umiałbym dokładnie powiedzieć.
— Jakto! ale żyje?
— Nawet tego nie jestem pewny, bo był w wielkiem, wielkiem niebezpieczeństwie. Teraz z kolei kobieta zamilkła. Greifer śmiało się przysunął ku niéj z krzesełkiem nieco i począł cichuteńko.
— Pani dobrodziejko, widzę że pani tu... zastępujesz miejsce matki, że masz zaufanie i wpływy. Czy jako ziomkowie, nie moglibyśmy się porozumieć?
Na twarz żółtą pani Sciańskiéj pomarańczowy wystąpił rumieniec, oczy jéj zapaliły się ale wnet i czerwoność ta znikła i powieki okryły źrenice.
— Ja się kocham w pannie Elwirze ja... pani się domyśli.......
— Ale ja się do niczego w tym domu nie mięszam.
— Proszę pani jak ono jest to jest, brutalsko dodał Greifer, ja też mógłbym być pani użytecznym lub (czego Boże uchowaj), szkodliwym.
Oczy podniosły się z gniewem.
— Słowo pani daję, szeptał Greifer, umiałbym być bardzo wdzięcznym i.... milczałbym... jak kamień...
Sciańska słysząc to zrazu porwała się z siedzenia, potem na nie padła, upokorzona, złamana, zabrakło jéj głosu...
— Wierz mi pan, rzekła, że, że ja tu nic nie mogę, i zupełnie jestem obcą.
— Ale pani tu jesteś, siłę uzyskać zależy od niéj tylko i przypuścić niepodobna, aby osoba tak... tak wysoce wykształcona, tak doświadczona jak pani, niepotrafiła dokazać co zapragnie.
Pani Sciańska siedziała jak na mękach. Zamiast odpowiedzi rzuciła pytanie.
— Więc pan nie wie o losie swojego przeciwnika? To nie do pojęcia, boć przecie mogąc mieć życie ludzkie na sumieniu! starać się było dowiedzieć....
— Na sumieniu? bynajmniéj, odparł Greifer, gra była nierówna, bo tamten lepiéj strzelał ode mnie. Raniłem go, to moje szczęście, cóż mnie zresztą obchodzi co się z nim stało?