Przejdź do zawartości

Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No7 part1.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, i koniec! przerwała hrabina, ale ufności nawet nie masz pan we mnie.. Powiedz że mi choćby przy rozstaniu, kto jesteś? zkąd przychodzisz? do jakiego należysz świata? przecież może zasłużyłam choć na tyle.
— Przebacz mi pani milczenie moje, rzekł Gabriel, panią ono drażni, mnie nieszczęśliwym czyni, lecz gdybym milczał dla tego, aby nie być odepchniętym, aby dłużéj mieć prawo do jéj współczucia?
— Cóż to jest? przerwała nagle hrabina, nie rozumiem, miałże byś pan istotnie co na sumieniu? co w przeszłości?
Żywo podniósł głowę Pilawski. — A! pani, zawołał, nie rozumiesz mnie! Żyjemy przecież w świecie w którym panują jak za dobrych czasów pewne podziały społeczne.. pewne klasyfikacje, których piętna ani wychowanie, ani ukształcenie nie znosi.
— Jakie klassyfikacje? szlachty i nieszlachty... rozśmiała się ruszając ramionami Palczewska..
— Chociażby, cicho odpowiedział Pilawski, pan Karol Surwiński nader nieszczęśliwie i nietrafnie jak mi pani mówiłaś, domyślał się we mnie ukrytego Piławity! Niestety! z Piławą nie mam nic wspólnego nic z arystokracją, nic ze szlachtą, jestem dzieckiem ludu, ojca nie znałem, nie pamiętam prawie matki, należę do téj klassy społeczeństwa, któréj zadaniem pokorna i cicha praca..
— Ależ pan jesteś wychowanym jak książątko? zawołała wstając z krzesła hrabina, pan jesteś bogatym...
— Winienem wychowanie przypadkowi, a majątek dobrodziejstwu które mnie nim obdarzyło. Chciałaś pani, racz więc posłuchać wyznania mojego, a przebaczyć, że nie przyszło wcześniéj. Jest to grzech i wina, boć za fałszywym biletem nie powinienem był dostawać się tam, gdzie nie dla mnie miejsce..
Hrabina która się była z siedzenia porwała, ognistem wejrzeniem zmierzyła Pilawskiego i siadła oparta na łokciu, brwi jéj ściągnęły się, smutek osłonił twarz. — Mów pan, odezwała się po cichu
Gabriel począł powoli.
— O ile wiem od mojego przybranego ojca, i sam sobie jak przez sen przypomnieć mogę... mieszkałem na poddaszu z biedną, ubogą kobietą która była matką moją. Żyła z pracy i była chorą.. duma jakaś czy rozbicie się o nieczułość ludzką sprawiły, że w końcu wolała umrzeć z głodu, niż kogokolwiek o pomoc poprosić. Zmarła więc z choroby i niedostatku, a ja przy jéj zwłokach przytulony miałem też zasnąć od głodu, na wieki, nawykłym będąc jedną tylko matkę znać na świecie; gdy właściciel domu wyłamawszy drzwi, wyratował mnie i od trupa oderwał. Tym człowiekiem, któremu winienem wszystko był stary, bezdzietny kupiec, mieszczanin i rzemieśl-