Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No6 part4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzyła Ormowska, hrabina chwyciła ją za ręce i w oczach jéj błysnęły dwie łzy diamentowe.
— Niepoczciwi ludziska! zawołała, więc ja dla ich języków, dla oszczerstw, z obawy o moją sławę, nie mam spełnić tego, ku czemu ciągnie mnie serce, co dla mnie w téj godzinie życia szczęście stanowi! Tak jest, kochano baronowo, niech ludzie mowią co chcą, ja go kocham! Mogę to wyznać przed całym światem bo miłość moja jest czysta, poczciwa i bez przyszłości. Ja nie wiem czy on mnie pokochać może, czy pokocha.. ja czuję, że gdy wyzdrowieje odleci i nie zobaczymy się więcéj, ale kocham go i nie mogę ani chcę sercu się opierać. Miłość to poczciwa choć gorąca. Niech ludzie plotą najmniéj mi o to idzie. Ta chwila szczęścia zapłaci mi sowicie za ich bezduszność. Ci co nigdy nie kochali, co tego uczucia doznać nie mogą.. znęcają się widząc mnie, zgadując szczęśliwą, lituję się nad niemi.
— Ależ świat, ludzie, języki! szepnęła baronowa.
— Pani żyłaś dosyć, ażeby świat, ludzi i paplaninę ich ocenić! Świat dziś na to kamieniami ciska co jutro będzie ubóstwiać, ludzie wzięci razem nie warci są by im poświęcić szczęście, paplanina ich jest dla mnie szumem wiatru.
— Ale hrabino droga, mówiła Ormowska, po cóż ci uczuciu bez nadziei puszczać wodze i gotować sobie niedolę, cierpienie, zawód na przyszłość?
Załamawszy ręce chodziła Palczewska po saloniku.
— Nie wiem, droga moja, czy ja jestem inną jak ludzie, czy oni wydają się innemi niż są w istocie, gorszemi niż ich Bóg stworzył. Dla mnie w kochaniu takiem jest już szczęście, od przyszłości nic nie wymagam, któreż na ziemi jest trwałe?Ja z chwili słońca i godziny uczucia jestem rada.. więcéj nikt wymagać nie może.
— Ale on cię nie kocha, sama to mówisz.
Hrabina uśmiechnęła się. On mnie kocha i nie kocha.. Musi mnie kochać jak siostrę miłosierdzia jak dobrego towarzysza, a niepodobna by serce w piersi mu nie uderzyło, widząc jak moje bije dla niego.. Ja więcéj nie wymagam.. Nie mówmy o tem.
Nie przekonana żadnemi perswazjami hrabina zaledwie wbiegłszy do domu, zabierała czego mogła potrzebować dla chorego i powracała do niego. Często nawet smętną pannę Salomeę porzucała samą i nie troszcząc się o to co ludzie powiedzą, siadywała czytając choremu, posługując mu całemi dniami. Dla spoczynku najęła sobie pokój pod Różą osobny, w którym nie chcąc wracać do domu, usuwała się za nadejściem doktora, lub gdy choremu nakazano spoczynek. Po wyjezdzie Williama do Krakowa, podwoiła jeszcze staranie i pilność. W istocie Gabriel był chory mocno, gorączka nie ustawała, rana wydawała się groźną, lekarz nie ręczył za nic. P Palczewska pewną była swojego anglika, który dla przyspieszenia przybycia doktora sam się wybrał, aby ani chwili nie stracić. Liczyła wszakże godziny i coraz była niespokojniejszą. Lekarze zajęci byli rannemi po lazaretach wojskowych, nie łatwo więc znaleść było i skłonić jednego z nich ażeby się oddalił. Gorączka się zwiększała, a z nią łzy, niepokój, rozpacz prawie Palczewskiéj. Gdy ostatniego dnia chory wieczorem zdawał się niebardzo przytomnym, nie chcąc go na ręce obcych zostawiać, hrabina postanowiła obok w zajętym pokoiku przenocować z panną Salomeą, aby nie dać się zaniedbać czuwającemu cyrulikowi. Noc tę spędziła prawie bezsennie podsłuchając pode drzwiami, zrywając się nieustannie wyglądając Williama, który co minuta powinien był nadjechać. Nad rankiem dopiero pocztowy powóz przywiózł go z doktorem.
Natychmiast przystąpiono do opatrzenia, oczyszczenia i sondowania rany: hrabina z nieopisanym niepokojem modliła się w drugim pokoju.