Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No4 part4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Całemi dniami robić nic nie mogła, gdy do sił trochę przyszła rwała się dniem i nocą pracując, aby przechorowany czas nagrodzić i znowu się nabawiała choroby. A że miała chłopaka jeszcze lat ze siedem lub osiem dochodzącego, którego bardzo kochała, często z nim razem zmuszona mrżeć głodem, płakała z rozpaczy — łzy też i oczy psuły i zdrowie. Słowem sąsiad szewc który też miał dziewcząt dwie na głowie a był wdowcem, ale któremu się daleko lepiéj powodziło, chociaż poniedziałki obchodził i napiłym też bywał czasem, już dawno prorokował że z tą Dudzikową będzie źle. Zwała się bowiem Dudzikowa, nikt tak dalece nie wiedział co była za jedna, pewnie też po rzemieślniku wdowa. Nie żyła ona z nikim, nikt u niéj nie bywał, a kto zajrzał powiadał, że w izbie sprzętu prawie nie widziano.. nawet łóżka brakło, siennik tylko leżał na podłodze.. I chłopiec i ona spokojni byli, a choć u szewca nieraz i w nocy czyste piekło powstawało tak się kłócili wrzeszczeli, śpiewali, śmieli i swawoliły dziewczęta, nigdy się Dudzikowa nie poskarżyła, nigdy jéj słowo z ust nie wyszło..
Sama sobie służyła.. rzadko po robotę chodziła, chłopca biorąc z sobą, a dzieciak już był tak nauczony zawczasu, że się do innych dzieci nie garnął i siedział w tem zamknięciu a nie słychać go było. Chłopak jak matka był mizerny strasznie, ale tak uderzająco piękny iż mu się wszyscy dziwowali. Matka też znać była za młodszych i szczęśliwszych czasów piękną bardzo, dziś z tego ledwie ślad pozostał.
Jak to zwykle bywa po sąsiedztwach, szewcówny, służąca czeladź nie mając co robić, poglądały, ciekawili się, szpiegowali co się u Dudzikowéj działo...
Poświdrowano dziurki żeby ich podpatrywać, ale co tam było zobaczyć, kobieta grubem jakiemś szyciem od rana do nocy, czasem i przez noc była zajętą, dzieciak siedział naprzeciw niéj patrzał jéj w oczy, posługiwał, pomagał, drzémał lub bawił się rysując kawałkiem kredy po podłodze. Czem żyli tego dojść było trudno, coś czasem miewali ciepłego, zresztą chleb i kartofle. Dziecko dostawało uschłą bułkę i trochę mleka, matka jak utrzymywały szewcówny razowym chlebem rozmaczanym w wodzie się żywiła. Stróż kamieniczny słyszał parę razy, że Szaraczek na Dudzikową krzyczał za to iż jéj tak źle było, przypisując winę jéj saméj — z jakiego powodu niewiadomo. Nawykli byli wszyscy do tego że chorowywała często, więc późniéj nie bardzo się tem troszczono, gdy na sienniku leżała, a chłopak skulony u jéj nóg popłakiwał cicho. Dziecko jakoś dzikie z natury ani do zabawy, ani na łakocie zwabić się nie dawało.
Jednego dnia późnéj i chłodnéj jesieni, stróż kamienicy wpadł do Szaraczka bardzo rano, gdy ten jeszcze chodząc po izbie pacierze mówił, z miną wielce wystraszoną i z pośpiechem niezwykłym, a że go stary nie zaraz postrzegł począł chrząkać niecierpliwie. Nic to nie pomogło, bo dopiero dokończywszy pacierza i przeżegnawszy się Szaraczek się obrócił i gderliwie, po swojemu zapytał:
— Czegóż ty tam chcesz? Stróż zamiast odpowiedzi mocno darł włosy i ramionami dzwigał, podstąpił krok i po cichu odezwał się. Proszę jegomości.. trzeci dzień dziś jak Dudzikowa z domu nie wychodziła i ani jéj ani dziecka nie słychać.. Szewc się boi czy nie zaczadzieli albo się im co nie stało.. bo cichusieńko w izbie.. a drzwi probowałem — zaparte na zasuwkę wewnątrz — Trzeci dzień! zawołał stary i nie daliście mnie jeszcze wczoraj znać? trzeci dzień!
— Ale bo oni tam licho wie czem i po jakiemu żyją, a i to trzeba wiedzieć że przed trzema dniami kobiecisko się już ledwie włóczyło. Widziałem ją wchodzącą na wschody, co kilka kroków stawała, głowę opierała na poręczy dyszała i dopiero wytchnąwszy szła daléj. Pół godziny się tak ciągnęła na górę.