Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No2 part6.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan dobrodziéj dla — kuracji?
Jerzykiewicz mimo ust pełnych chleba z solą, co prędzéj się uwinąwszy z nim — odparł grzecznie.
— O, nie, ja — tego panie dobrodzieju — dla interesów — pryncypała.
Ledwie wyrzekł tego nieszczęsnego pryncypała, pożyczonego z handlowéj nomenklatury niemieckiéj, gdy sobie przypomniał, że powinien był milczeć. O mało się za język nie ukąsił.
— No — źle, rzekł w duchu — ale licha zjedzą żeby ze mnie dobyli co więcéj.
— Pan z Warszawy? spytał Greifer.
Jerzykiewicz pod świeżem wrażeniem potrzeby milczenia, chciał zmydlić. Nie było podobna, w książce stało, że z Warszawy jechał. Pomyślał: no, toć przecie żadna tajemnica.
— A, tak! z Warszawy, z Warszawy, — i dokończył w ducha — więcéj ani słowa!
Z boku stało krzesło, Surwiński na niem przysiadł się, i popatrzywszy na Greifera z pewnym rodzajem politowania, począł:
— Prawda, iż z tych płaszczyzn mazowieckich... do naszéj pięknéj Galicji przybywszy, musi się serce radować. Śliczny kraj, panie!
— Ale drogi, panie, kościołomne! rzekł Jerzykiewicz... kamienie, korzenie, doły, dziury.. i na kości arcy niewygodnie.
— Wózki te góralskie trzęsą, dorzucił Greifer.
— O! trzęsą — ja com do dróg prywatnych nie nawykł.... mówił Jerzykiewicz.
Ale w chwili gdy już czynił to zeznanie, pomiarkował że dopuścił się nieostrożności, po co było się do tego przyznawać? Urwał i zamilkł, wniesiono bowiem zupę bladą, wśród któréj wężowe zwitki makaronu w przyjemny gzygzak się składały. Dobywanie tych misternych zwojów niełatwe, usprawiedliwiało chwilowe milczenie... Greifer tymczasem rozpatrywał się w człowieku.
— To jakiś naiwny chłopak! rzekł — pociągnąć za sznurek, dobędzie się z niego co trzeba.
Surwiński patrzał też szukając w nim a priori, czy był plenipotentem, sekretarzem, kasjerem; archiwistą lub kontrolerem wielkiego nieznajomego.
— Pan nie musisz mieszkać na wsi, jeśliś do złych dróg nie nawykł — odezwał się Greifer — boć one po wioskach wszędzie takie jak u nas?
Pytanie było pułapką — Jerzykiewicz domyślił się tego, ale jak żył nie był nigdy w położeniu takiem, by potrzebował się z czem taić i szło mu to ciężko. Jakże było nie odpowiedzieć, a odpowiadając jak było się nie zdradzić.
— To jest tego, odezwał się po namyśle.. są szosy... panie dobrodzieja — są szosy.
Szczęśliwie mu się to bardzo udało, sam przynajmniéj bardzo był zadowolniony — odpowiedział i nie powiedział nic.
— Dobra nad wielkim traktem, zapisał sobie Surwiński — oczywiście, o ile sobie przypominam.. Międzyrzecczyzna.. Zdradza się kawaler.
Greifer nie był kontent. Podano sztukamięsę, chrzan, ćwikłę i musztardę, Jerzykiewicz zotopił się w dobieraniu przyprawy.. Po zupie czas był napić się Vöslauera.. a że dla prozopopei pił szklanką, gospodarz zaś zamiast pół butelki dał całą, wychylił szklanicę dużą, niezważając na to iż wódka już zupą rozgrzana w głowie szumiała.. Napój ten dodał Jerzykiewiczowi bystrości umysłu i rzekł w duchu. Chcą gadać? to dobrze, ale póki oni mnie będą brali na pytki, trudno mi się przyjdzie wykręcić, zażyję ich z mańki, sam pocznę.
Jakoż począł wychwalać piękności Krynicy... a że znać nie był wprawny do kreślenia krajobrazów,