Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No1 part5.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż? może już i projekt gotowy?
Porfiry zamilczał. Mów że — cóż stoisz jak słup?
— Kiedy ciocia nie pochwala?
— Nie pytałeś się mnie w czas? a gadajże przynajmniéj — cóż robisz?.. Jesteś gotów w jaką kaszę wleźć, bo to tu ewangeliczna uczta w téj Krynicy...
Jeszcze raz westchnął pokrzywdzony.
— Cóż ja mam mówić kiedy ciocia prezesowa..... nie każe. Tak dalece się nie zaawansowałem.. a jeślim się cokolwiek i zakochał, gotów jestem odstąpić.
— Kogo? co? zakochałeś się? w kim? mów mi natychmiast..
Siostrzeniec zdawał się mocno z sobą walczyć.
— Proszę cioci prezesowéj, rzekł, nie ma jeszcze tak dalece nic. Na przechadzkach czasem mijałem po kilka razy... i popatrzyłem... to z ławki na przeciw przyglądałem się i wzdychałem, alem jeszcze i słowa do panny nie mówił.
— A gdzież ta panna? jaka? gotoweś jeszcze w żydówce się zakochać? — Ale — proszę cioci prezesowéj, już nie jestem tak głupi, żebym nie wiedząc w kim, puścił się.Ja chodziłem wprzódy do kancelarji.. i wiem kto to jest.
— A powiesz że mi nareście jak się nazywa?
Sliczna panna! proszę cioci — tak pięknéj panny jeszcze nie spotkałem, prócz raz w teatrze we Lwowie, ale tamta była.. osoba... osoba.. niebezpieczna.. ta zaś obywatelka.. i majętna..
— Nazywa się?
— Panna Elwira Domska..
Ciotka śmiać się szczerze zaczęła i nie połajała nawet.
— Jak na początkującego wybór wcale nie zły, rzekła szydersko, tylko nie na twój to rozum, mój Porfirku.
— To jest prawda, szepnął siostrzeniec, że wedle tego co uważałem, stara się tam pan Pilawski który ma odzienie z Londynu i pan Grejfer, który się ubiera w Wiedniu... a nawet Grejfer się tam wkręcił, ale kto to może wiedzieć, kto się podoba. Wszak i ja podobać się mogę.
Ciotka uderzyła się palcem w czoło za całą odpowiedź i parsknęła śmiechem. A daj temu pokój, rzekła, to nie dla ciebie... Jak ci czas przyjdzie żenić się, wyszukać ci musimy żony i pomódz, sam rady nie dasz.
— Ja.... proszę cioci prezesowéj, nie myślę się awansować zbytecznie, a jeślibym, prawdę powiedziawszy, dodał rozumny kawaler, trochę się pokochał, toć mi serce nie uschnie.. Ludzie się i po dwadzieścia razy kochają.. a ja ani razu dotąd...
— Bystro spojrzała nań prezesowa. Zmów koronkę do Przomienienia, powiadam ci, darmo się na pośmiewisko nie dawaj.. jak ludzie zobaczą wezmą cię na fundusz...
Zmilkł Porfiry, ciocia jakoś zmiękła, może naiwność dziecka tego litość w niéj obudziła, uśmieszek błądził jéj po ustach.. Powoli zaczęła daléj iść ścieżyną a siostrzeniec krok w krok za nią, w ostatku dała mu rękę do pocałowania i odprawiła go.
— Nie durz się darmo.. lepiej byś do domu jechał i żniwa pilnował...
— Bardzo jeszcze nierozgarnięty i strasznie chłopiec niewinny, mówiła w duchu ciocia prezesowa... Przypuśćmy żeby téj dziewczynie córce modniarki przyszło do głowy go sbałamucić... wzięła by go jak chciała. Otóż skutek tych mięszanych towarzystw, gdzie się nigdy nie wie kogo się spotyka. Każdy dziś ma prawo tak samo się jak my ubrać, tak samo żyć i tam bywać gdzie i my. Dopilnuj że się tutaj ażeby poczciwi nie policzkowali... z tego wszystko złe że dziś nikt na swem miejscu nie chce zostać... Pnie się każdy.. Obraza pana Boga...
I ciocia prezesowa korzystając z chwili wolnego czasu poczęła się modlić.. bo miała czasem po kilka