Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No1 part4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oddawna zdala stojący na straży siostrzeniec p. Porfiry, zbliżył się zwolna z uśmieszkiem pełnem poszanowania przyszłego spadkobiercy.
Nie ma w świecie niewdzięczniejszéj roli nad konkurenta do szkatułki, bo nikogo gorzéj w ogóle nie przyjmują, nikt przykrzejszych nie obudza mysli; nikt na kwaśniejsze nie jest wystawiony humory, nikomu słodycz, uległość, cierpliwość nie opłacają się bolesniejszemi gderaniami, nad takiego siostrzeńca. Są może szczęśliwe charaktery starych, umiejące tę niechęć ku przyszłym spadkobiercom pokryć i osłonić, ale ciocia prezesowa była z natury kwaśną, cóż dopiero gdy jéj taki nieznośny Memento-mori, nawinął się na oczy. Nawet wesoła warzyła się natychmiast jak śmietanka w upały. Tym razem też widząc nadchodzącego, ściągnęła brwi.
— Chciałem cioci, dzień dobry powiedzieć..
— A i ja też zbieram ci się coś... powiedzieć także i myślę, że czas potemu.. bardzo czas.. Podniosła groźne wejrzenia...
— Powiedz ty mnie — po co ty tu siedzisz? co ty tu robisz? Już mi się przykrzy widzieć cię gdziekolwiek się ruszę na moich piętach? Czy to ja jestem małe dziecko, czy zgrzybiała baba, żebyście mnie tak nieodstępnie pilnowali?
— Ale uchowaj Boże, przerwał mocno się czerwieniąc Porfiry... wszakże ja.. nie przeszkadzam... ja tu jestem... tak sobie... tak sobie... dla własnych moich.. okoliczności.
— Jakież? po co? zawołała ciocia, młody człowiek powinien coś robić, czemś się zająć, cóż ty robisz? Czas tracisz nadaremnie, bąki zbijasz.
— Proszę cioci prezesowéj, odezwał się nieco zmieszany Porfiry, który długo mówić nie lubił i nie bardzo był zdolny, proszę cioci prezesowéj — ja — ja — nawet mam cel mojéj bytności w Krynicy.. mój własny...
— Jaki? i dla czegoż mi o nim nic nie mówisz? egzaminowała ciotka.
— Bo, cóż miałem mówić przedwcześnie, kiedy jeszcze nie mogłem nic rozpocząć?
— A cóż zamierzałeś rozpoczynać?
Porfiry spuścił oczy i westchnął.
— Proszę cioci przezesowéj, żeby się nie gniewała, bo ja na to mam zezwolenie od mamy, gdyby się co trafiło, ja, proszę cioci prezesowéj, zamierzyłem zakochać się i ożenić...
Usłyszawszy to wyznanie Hercegowina stanęła, wstrząsła się cała, ręce z różańcem splotła nagle, aż stawy w nich jękły i tupiąc nogą spytała.
— Co? co? matka ci tem głowę nabija? Ty! tobie żenić się?
— A dla czegóżby nie? rzekł Porfiry... w moim wieku ludzie bardzo się żenią i kochają.
— Młokos jakiś! a toś się spowiadać z tego powinien! zawołała ciotka. Nic nie masz, nie zapracowałeś w życiu grosza, kąta dla żony nie znajdziesz...
— A, proszę cioci prezesowéj, jabym sobie życzył taką wziąć, żeby ona mnie do swojego kąta zaprowadziła — odezwał się Porfiry — ja inaczéj jak z osobą majętną żenić się nie myślę. Niech ciocia nie sądzi żebym był płochym.
— A któraż cię też zechce? która? przerwała surowa Hercegowina, ni z pierza ni z mięsa...
Młodzieniec spuścił oczy. Do pierza się nie poczuwał tak dalece, ale był przekonany iż z mięsem mógł się pochwalić. Jak go Bóg stworzył to stworzył, ale pamiętał o sobie i starał się rumiano i krzepko wyglądać. Pracą się nie męczył, myśleniem nie nużył, jeść lubił, spać nie zaniedbywał. Ciocia była, za surową, widział się skrzywdzonym i zamilkł. Prezesowa popatrzyła na tę konfuzję młodzieńca, i ruszyła powtórnie ramionami..