Przejdź do zawartości

Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No13 part2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Żadnego.
— Czy przyczyna.. czy może to być w jakim związku ze mną, z moją bytnością? zawołał Gabriel, Sciańska bawiła się parasolikiem zafrasowana.
— Proszę pani, racz mi być litościwą, powiedz, jeśli się godzi, błagam...
Zwolna zwiędła twarz Sciańskiéj podniosła się z tym obrachowanym ruchem dramatycznym, który dawniéj w innych wcale scenach, musiał być przez nią używanym i szepnęła:
— Mocno boleję nad losem pana.
Skłoniła się poważnie i powoli odeszła...
Pilawski reszty się domyślił. W czasie burzy co chwila się spodziewa pioruna, jednak gdy uderzy, musi człowiek zadrżeć. Gabriel zrazu szedł jak pijany, uśmiechając się do siebie ironicznie i powtarzając tylko, to przedziwnie! tak być było powinno! ale bo jakże być mogło inaczéj! Wybornie, wyśmienicie.. Tak się dobił do hotelu, upakować kazał.. i zamiast do Londynu do Warszawy powrócił.
Przeczytawszy w kurjerku doniesienie o przyjeździe jego hrabia Ernest, zrazu oczom wierzyć nie chciał, sądził że to jaka omyłka, bo z Londynu tak rychło powrócić nie mógł. Przechodząc wszakże ulicą wstąpił.
— Co ci się stało.. jakim sposobem się tu znalazłeś? zapytał w progu.
— Najnaturalniéj w świecie, uśmiechając się rzekł Pilawski, posłuchaj. Opowiedział mu rzecz całą. Pewny jestem że mój przyjaciel Lewison, którego już na wyjezdnem spytać o to nie miałem czasu, musiał wszystko wyśpiewać.. Panna i dziadek opiekun, znikli mi bez listu, bez pożegnania, a smutne oblicze dame de compagnie, mój los mi zwiastowało.
Pilawski śmiał się ale w śmiechu tym żółć była i gorycz przejmująca. Ernest dłoń jego ścisnął milczący. Tak lepiéj, rzekł, wszystko to wyjdzie ci na dobre.. Został ból, ale uciekła nadzieja, a gdzie jéj nie ma tam i miłość długo nie może gościć.
— Powiedzcie raczéj, gdzie jest politowanie nad słabością.. miłość ustaje...
— Ale daj pokój, zawołał Ernest, panna miała rozum. Byłbyś nieszczęśliwym albo byś się sprzeniewierzył swym postanowieniom, albo byś się męczył patrząc na jéj znudzenie, na cierpienie, na wyrywanie się z téj sfery w któréj by wytrwać nie mogła.
Powtarzam ci stało się dobrze i powinieneś sobie tego winszować. Zażyłeś heroicznego lekarstwa i wyzdrowiejesz.


Działo się to w r. 1867... w roku 1869 w trybunie Florendzkiéj galerji, stał młody przystojny mężczyzna na którego ręku sparta była serdecznie uśmiechająca się młodziuchna kobiecina, bardzo miła blondynka z niebieskiemi oczyma i wyrazem słodyczy a dobroci, który tylko nasze blondynki miewają. Słuchała ona z natężeniem wszystkich władz cichego szeptu, którym towarzysz starał się jéj wytłomaczyć, uprzystępnić, piękność madonny Rafaela. Był to niemal cały wykład teorji sztuki, ujęty w niewielu uczuciem namaszczonych słowach. Kobieta poiła się może zarówno harmonijnym dźwiękiem kochanego głosu i myślami które z nim płynęły..
— Czyś mnie zrozumiała? Anielko....
— O! doskonale, szepnęła kobieta, ale mów, mów