Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No12 part3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, tykom tak, trochę nie zdrów, zwyczajnie stary, zachciałaś, rzekł zamykając w sobie smutek pan Szczęsny.
— Nie był dziadek u Levisona?
Spojrzał na nią wielkiemi oczyma i skłamał nader i zręcznie. A! u Levisona! Zapomniałem! przepraszam, nic pilnego.
Elwirze o to tylko chodziło, aby ów smutek nie z bióra Levisona pochodził. Troskliwie zajęła się dziaduniem wnosząc, że może by zgotować co trzeba.
— Ale nie, jako żywo głowa mi cięży, bronił się stary, nie troszczcie się o mnie.
A w duchu powtarzał sobie. Jak ja jéj to powiem i kiedy?
Siadając do stołu przyszła mu myśl jowialna.... pojechać do Pilawskiego i z nim się we cztery oczy rozmówić. Zdało mu się z razu, iż to było najprostszym sposobem ukończenia z nim.. jednak po chwili znowu przekonał się iż, bez poprzedniéj rozmowy z Elwirą, do niczegoby to nie prowadziło.Był wprawdzie pewien że wnuczka krawczyka przepędzi, lecz, zawsze należało jéj powiedzieć kto on był. Na to się dziadunio zebrać w żaden sposób nie mógł i gniewał się na siebie. Elwira starała się go swą wesołością rozbawić, ale ta go drażniła jeszcze więcéj. Obiad podano powoli. P. Sciańska któréj oka nic nie uszło przypatrywała się staremu i przeczuwała, że coś ciężkiego miał na ramionach.
W powietrzu czuć było nawałnicę.
Przeszli do salonu, podano kawę czarną. Dziadek który zwykle trzymał się prosto i był rzeźwy, dziś nogami powłóczył, zgarbił się, zgrzybiał nagle. Przy kawie dopiero nieco się rozgadał o przeszłości i z godzinę prawił jak to dawniéj inaczéj bywało. Wzdychał, narzekał, a najwięcéj fukał na ludzi, iż wszyscy ze swego stanu by wyjść chcieli i radzi by udawać innych niżeli są. Na te kwaśne wykrzykniki dziadunia właśnie lokaj oznajmił pana Pilawskiego. Elwira kazała prosić, Sciańska spojrzała na dziadunia i odkryła odrazu, iż jego zły humor był w jakimś związku z gościem. Mimowoli brwi mu się ściągnęły, warga dolna opadła i ukośne wejrzenie skierowało się ku drzwiom. Pilawski wszedł poważny, prawie smutny i nader skromny. Dziadunio wstał by go przywitać, ale nosa ucierał tak zręcznie że już ręki nie podał. Czemubym jéj nie miał dać, rzekł w sobie, takiemu krawcowi co by ze swem rzemiosłem się nie tając porządny mi surdut uszył, ale temu co się kryjąc z kwalifikacją wnuczkę mi bałamuci, nie doczekanie.
Rozmowa jak wczora zaczęła się wielce rozumna, kipiąca i szumująca dowcipem. Dziadek w niéj prawie nie miał udziału.. ale słuchając jéj w głowie mu się mięszało. Krawiec bowiem gadał tak, jakby nigdy nożyc innych oprócz tych któremi papier krają nie trzymał.
— Prawda, mówił sobie p. Szczęsny, że odebrał wychowanie znakomite... i nie winien pewnie iż się urodził synem krawca, że skromny i przyzwoity, ale niech go djabli porwą.... krawiec! no! krawiec i kwita.. Gdyby Elwirka wiedziała o tem, słowa by do niego nie potrafiła wyrzec.. a tak z sobą emablują.... Jestem pewny, że ta bestja wie już, iż sama Domska także z nożyczkami miała do czynienia i z igłą, a to go ośmiela.. Niech go kroć.. boć ma rację.... ma rację. I jak mi się odetnie w ten sposób gębę mi zamknie, nie ma co mówić.