Przejdź do zawartości

Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1872 No12 part2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Liczą go, między nami mówiąc, pewnie bez przesady, rzekł bankier, na przeszło parę kroć sto tysięcy talarów, ale człek młody, obrotny, w dorobku zrobi niechybnie majątek kolosalny.. Powiadam panu, firma co się zowie solide.
— A familja? zapytał dziadunio.
— Nie ma zdaje się z familji nikogo, rzekł Lewison. Ojciec umarł, rodzeństwa o ile wiem, nie ma..
— Wszystko więc jak najlepiéj się składa, uśmiechnął się dziadunio.
— Ma wielką przyszłość, dodał bankier, pracowity, obrotny i o ile wiem, w tym rodzaju to dom pierwszy i jedyny w Warszawie, konkurencja niemożliwa..
— Jakto? dom? co za dom? jaka konkurencja... wyjąknął zdziwiony staruszek powstając.
— A no to Human warszawski! wykrzyknął Lewison, mógłby nawet w Paryżu iść z tamtym o lepsze.
— Hę? spytał stary, który się nic nie domyśłał, bo o Humanie jak żyw nie słyszał.
— Jeszcze ojciec firmę tak wysoko postawił, a, pan Gabriel ją podniósł jeszcze.
— Fi, fi, firmę! zawołał stary oczy otwierając szeroko, ale jakaż to firma?
— Pierwszy krawiec i handel sukna na cały kraj.. Szczęsny osłupiał, kij mu wypadł z rąk, a on sam osunął się na kanapkę..
— Jakto? czyż pan nie wiedziałeś o tem?
— Ja? o tem że on, krawiec!. krawiec.. bąkał dziadunio, ale mi się nie śniło. Myśmy go mieli za obywatela.
Lewison ruszył ramionami jakoś niecierpliwie.
— Cóż pan chce? każdy jest obywatelem kraju po swojemu.. po swojemu! Ale człek bardzo godny. Dziadunio nie odezwał się więcéj, począł szukać kapelusza, obejrzał się i pożegnawszy z Lewisonem wymknął za drzwi. Na ulicę wyszedłszy.. stał długo niewiedząc co począć.
— A! niechże go wszyscy djabli wezmą! szepnął po cichu, otóż mi śliczna rzecz.. To mi śliczna rzecz... Zuzia była modystką, a córka by wyszła za krawca.. Tego tylko brakowało.. Ale to nie może być, protestuję, niepodobieństwo!.. Smieszność! Nawet gdyby nożyce porzucił to mu się w herbie zostaną. Śliczny interes! Krawiec.. A niech go djabli biorą!.. I wkręcił się tak do domu i milczał i nic nie było wiadomo! A! rozumiem że zagadkę z tego robił, bo mu rzemiosło przez gardło przejść niemogło! Elwira! żona krawca! krawcowa! To wprost niepodobieństwo.. Gdyby nawet była zakochana, będzie mieć tyle rozumu że sobie to wybije z głowy.
Jak jej to powiedzieć? Ona padnie i zemdleje.... Jeszcze go wstrzymała i pewnie dziś przyjdzie... niech by był sobie po korty jechał do Londynu. Tak to człowiek nigdy nie wie, kiedy nań piorun spadnie.
I mrucząc powlókł się stary do willi, a doszedłszy do furtki wkradł się po cichu i wsunąwszy do swego pokoiku, zafrasowany sam na sam pozostał.


Z rana Pilawski nie przyszedł, dziadunio wszakże przewidywał go na wieczór i sam nie wiedział co począc z Elwirą. Radby był jéj zdobytą wiadomość co najprędzéj udzielić, a nie śmiał, dorozumiewał się jak będzie bolesną. Poproszono go na obiad, panie były same. Elwira uśmiechnięta wyszła do niego z kwiatkiem w ręku, wesoła, a zobaczywszy chmurną jak nigdy twarz zatrwożyła się. Co to dziaduniowi?