Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No50 part4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Piknik drugi wypadł w czasie największéj słoty, ale nadzwyczaj świetnie: powóz i konie z hotelu Warszawskiego porozwoziły dopiero nadedniem gości do domu. Hrabina tańcowała tym razem tak jak gdyby odtańcować pragnęła za połowę pierwszego. Pilawski stał w kącie z kapeluszem w ręku, w białych rękawiczkach. Wybrała go z dziesięć razy do różnych figur, ale słowa z niego żywszego dobyć nie mogła. Lodowata zagadka! rzekła ku końcowi wieczora, zaprosiwszy go do siebie na herbatę. Mój Boże! — dodała zdala się nieznacznie przypatrując: a mimo tego zimna ile życia i rozumu w tych oczach ile szlachetności w postawie, jakie znalezienie się miłe, jaka uprzejmość dla wszystkich! I możeż być abym do głębi téj duszy tak szczelnie zamkniętéj, dobyć się nie mogła? Nie zajrzała w nią i nie uleczyła jeśli ją świat i życie za młodu zraniły??
Tegoż samego dnia przed piknikiem, na którym Domskich znowu nie było, Pilawski poszedł odwiedzić sąsiadki. Matka zawsze go jeszcze przyjmowała równie zimno i ceremonjalnie, lecz wynagradzała to Elwira, okazując mu wiele grzeczności, sympatji i coraz poufalszą przyjaźń. Sama Domska nie miała już tak wielkiéj obawy, bo się przekonała iż Elwira postępuje z wielkim taktem, a młody człowiek wcale się tak natarczywie nie narzuca i nie zbliża, jak zrazu przewidywała.
— Czy pani tu dłużéj zabawisz? spytał po chwili Gabriel.
— Dla czego pan się o to pytasz? żywo podchwyciła mierząc go oczyma Elwira.
— Bo — bo radbym panie tu jeszcze zastać, gdy powrócę — rzekł Pilawski.
— A dokądże i kiedy pan wyjeżdżasz?
— O wody niewiele mi idzie, przybyłem do Krynicy, nie tyle dla kuracji, jak dla spokojnego wypoczynku, korzystam ze zbliżenia się do Tatrów, ażeby je zwiedzić.
— I długo potrwa ta wycieczka? zapytała przerzucając książkę Elwira.
— Ja sądzę, że nie dłużéj nad dni dziesiątek — rzekł Pilawski. Elwira zwróciła się do matki, któréj oczy wzrok jéj spotkał.
— Sądzę że przynajmniéj tyle tu jeszcze zabawimy — odezwała się matka.. jakby mimowoli, ulegając nieméj prośbie Elwiry.
— I bardzo nam miło będzie, doczekać tu pańskiego powrotu — dodała córka, bo nam opowiesz o Kościelisku.. o Zakopanem, o Morskiem oku i o wszystkich cudach Tatrzańskiéj natury, któréj my, niestety! widzieć nie możemy...
— Zbiorę wszystkie moje wrażenia, uśmiechając się rzekł Pilawski i przyniosę je na usługi pań..
— Sam pan jedziesz? spytała Elwira.
— Dotąd towarzysza nie mam.. Mój dawny kolega uniwersytecki, pan Albert ma ochotę i waha się jeszcze, ja bądź co bądź — jadę.
O projekcie tego wyjazdu wcale jeszcze nie wiedziała hrabina. Dopiero w czasie pikniku walcując z kuzynkiem Albertem, który mimo małego wzrostu, sławnym był tancerzem, odezwała się do niego.
— Na trzeci piknik, zamawiam cię do pierwszego walca.
— Tak, jeżeli powrócimy.
— A dokądże i z jakiem — my — jedziesz?
— Do Tatrów mnie ten nudziarz Pilawski ciągnie koniecznie. Już mi oddawna wstyd żem jeszcze karku tu nie nadkręcił, tak jak na Montblanc.. trzeba raz to odbyć, bo wreszcie pod Tatrami mieszkając wstyd przyznać iż się tam nie było.
— A Pilawski kiedy jedzie?
— Pozajutrze..