Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No46 part6.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szych, bo nieznanych trosk... widmo, którego twarzy straszliwéj tylko domniemywać się wolno mi było. Probowałam pytać ojca... zobaczyłam łzy w jego oczach, pomięszanie jakieś, próbował mię złudzić i przekonywać, iż nic się nie zmieniło, że tylko on czuł się słabszym niż zwykle... Ogarnął mnie przestrach tem większy. Z otaczających a przywiązanych do domu sług starych, nic się dowiedzieć nie mogłam... niechcieli martwić panienki. Łamałam głowę, co to być mogło, gdyż o upadku majątkowym — nawet przeczucia nie miałam. Upłynęło tak parę tygodni, uderzyło mnie to, że gości teraz już prawie nie miewaliśmy, pustki zupełne. Parę osób przyjeżdżało do ojca i po naradach w jego gabinecie, wysuwały się po cichu. Nareszcie jednego dnia ojciec do mnie przyszedł, pocałował w czoło i cichym głosem odezwał się nieśmiało: — Jutro będziemy mieli gości.. nie znasz ich.. są to ludzie majętni... ojciec z synem... Ojciec... jest trochę rubaszny i śmieszny, syn wychowany starannie... Przyjm ich grzecznie, będą zapewne na obiedzie, a że mamy z sobą interesa ciężkie... przeciągnąć się może i parę dni wizyta. Nie potrzebuję cię prosić — dodał mój ojciec wzdychając — ażebyś, nawet w razie gdyby ci towarzystwo ich nie było miłem, nie bardzo to okazywała. Idzie mi o to wielce dla nieszczęśliwego interesu, ażeby ich jak najlepiéj przyjąć i ugościć.
Zapewniłam ojca, żem gotowa dla jego spokoju być jak najbardziéj nadskakującą tym panom, i że oddawna znudzoną byłam tą samotnością i goście mi byli bardzo pożądani. Około południa zatoczył się powóz wielki, wygodny, rosłemi czterema końmi zaprzężony, błyszczący od bronzów i z libetją wygalowaną.. wyglądający niesmacznie, a z niego wysiadł niemłody, słusznego wzrostu, barczysty mężczyzua, który — co mnie mocno zdziwiło — nim wszedł do domu, bez ceremonji ręce w kieszenie włożywszy, począł dwór, zabudowania i ogród lornetować. Za nim szedł syn, cieńszy i mniejszy, lecz zresztą do niego podobny... Ojciec pospieszył na spotkanie pana Radcy... Patrzałam przez okno ciekawa, na przywitanie — ze strony ojca było niezmiernie grzeczne i nadskakujące — Radca jakoś mi się zdał względem gospodarza zbyt poufałym i lekceważącym... Nie wyszłam aż do stołu... W salonie zastałam ich na żywéj rozmowie, przy jakiejś mapie i papierach — gdym weszła przerwała się ona, zaprezentowany pan Radca dosyć kwaśno podał mi rękę — poszliśmy do stołu.
Przy obiedzie posadzono mnie między ojcem a synem. Pierwszy z nich wcale ze mną rozmawiać nie okazywał ochoty, ledwie pod nosem coś dla przyzwoitości szepnął, rozsiadł się pompatycznie w krześle i przez szkiełka przyglądał się jakoś dziwnie jadalni i widokom z okien. Wypytywał ciągle ojca... o budowle, o pola... o różne szczegóły gospodarskie... Tymczasem syn zrazu milczący zaczął po cichu rozmawiać ze mną... Od pierwszych kilku słów poznałam, że miał i pretensją i prawo do lepszego wychowania niż ojciec. Zapoznaliśmy się łatwo... mówiąc o fraszkach, o książkach, o nowościach, o muzyce.. Zdało mi się nawet, że rozmowę prowadził z pewnem zadowoleniem. Wśród niéj ojciec posępne nań kilka razy rzucił wejrzenie, jakby chciał czy przestrzedz o czemś, czy coś mu dać do zrozumienia, ale on na to nie zważał. Ojciec mój tak do tego odegrywał rolę wesołego, żem ja nawet uwierzyła w jego dobry humor, i sama też z łatwem w młodości trzpiotowstwem ożywiłam się wielce. Uważałam że pan Radca był jakby z tego niekontent i parę razy cisnął na mnie wzrokiem niemiłym — alem udała, iż nie rozumiem. Ojciec mi się całkiem