Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No43 part7.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! dobrego — a! majętne! majętne! rzekł Dr. Werter.
— I panna piękna.
— A! bardzo piękna. Doktór cygaro palił, stał, ale mówić widocznie nie chciał.
— Jak się panu konsyljarzowi zdaje, to muszą być damy z Poznańskiego?
— Albo z Prus zachodnich — dodał doktór.
— Obywatelki — wiejskie.
Werter palił cygaro. — Zapewne że obywatelki.
— Dobrze wychowane.
— Bardzo, bardzo! panna znać muzykalna, bo mnie się pytała czyby fortepianu nająć nie można.. Cha! cha! a tu pono jedyny w Warszawskim Hotelu na całą Krynicę.
Surwiński zdobytą wiadomością nadzwyczaj się ucieszył... ale, na tem się skończyło. Co się tyczy Pilawskiego, ten pono sam był u Dr. Zieleniewskiego, on tylko z nim pomówił i pił wody. Surwiński z rozpaczy począł intrygować, aby mu, w imieniu towarzystwa wolno było zrobić krok i zachęcić p. Pilawskiego do zbliżenia się.
— Jeśli ty sobie chcesz — rzekł hr. Żelazowski, to czyń kroki jakie ci się podoba, officieusement, prywatnie, ale oficjalnie od nas — proszę, żadnych.
— No — to prywatnie! prywatnie! — odparł pan Karol — już ja was nie skompromituję.
Drugiego dnia, w godzinie najniebezpieczniejszéj dla pijących wody, gdy się po obiedzie chce zdrzemnąć i szuka się dystrakcji — deszcz lał w najlepsze... pan Karol ubrał się starannie, i po długiéj walce z sobą wszedł na górę... Klucz był w zamku, zapukał. Proszę! ozwało się ze środka.. Uroczyście, a nie bez bicia serca, wtoczył się Surwiński do tajemniczéj komnaty, zajmowanéj przez wielkiego nieznajomego.
Ten chodził właśnie z cygarem w ręku po pokoju, stanął w pośrodku zadziwiony nieco, machinalnie na kieszeni palce położył, czekał. Mieszkanie, mimo skromnego urządzenia swego, wydawało się bardzo pańsko, dzięki przyborom jakie gość przywiózł z sobą. Owe sławne garniturowe tłumoki angielskie i torba stały w kątku, świecąc bronzami. Na stole nakrytym dywanikiem gobelinowym, wzorzystym, rozłożona była cała zbrojownia toaletowa, jak u ładnéj pani. Szczotek ze sześć, flaszek z pięć, grzebienie, mydła, butle kolońskie oplatane... jednem słowem, jak się wyrażał pan Karol — rozpusta. Na drugim stoliku, znowu osłoniętym kapą kolorową, były kiążki i przybory do palenia.. W kącie stały buty, które mogły iść na wystawę międzynarodową. Pan Karol miał czas zaledwie rzutem oka to objąć, i skłoniwszy się gospodarzowi wdzięcznie, począł:
— Darujesz mi pan dobrodziej, że mu się sam zaprezentuję, ale u wód.. jest to przebaczonem.. Mam kilka słów do powiedzenia, spodziewam się, że nie przeszkadzam.
— Nie — nie, bardzo proszę — niech pan siada, odezwał się Pilawski, głosem dźwięcznym, rzeźwym i wesołym.
— Jestem obywatelem miasta Krakowa, rzekł pan Karol, posiadaczem nieruchomości — dawny żołnierz, mości dobrodzieju? Karol Surwiński, do usług.
— Gabriel Pilawski.
— Tak, wiem, wiem, uśmiechając się kończył napastnik... pan dobrodziéj z Warszawy?
— Tak jest..
— Miło mi poznać..
— Bardzo mi przyjemnie, odparł kłaniając się gospodarz, którego mina zwiastować się zdawała oba-