Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No42 part7.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kane panie spotka, drogę im ukaże i znajomość zawiązać potrafi. Nie przyznała się do tego baronowéj, która uszczęśliwiona, że się jéj pozbyła — a pożegnała nie myśląc dopytywać o przyczyny tak nagłéj ucieczki.
Ścieżyną która około domku prowadziła, można się było wprawdzie dostać do kapliczki, lecz nie była to do niéj ani zwyczajna, ani najprostsza droga. Dwie panie szły śmiało nie przypuszczając, ażeby w takim kącie jak Krynica zabłąkać się można... Były to w istocie pani Domska i panna Elwira, Pierwsza z nich osoba niemłoda i widocznie cierpiąca, smutnéj twarzy, ale pełnéj wyrazu energji i powagi.. Panna Elwira słusznego wzrostu, wysmukła, zręczna była i niepospolicie piękna. Matka ubrana czarno, ale bardzo starannie i z wielkim smakiem, wyglądała również jak córka na osobę przywykłą do wytworności i wykwintu. Elwiry ubranie, które tyle w kobiecie znaczy, bo jest skazówką smaku a często i charakteru, było nie bijące w oczy ale dla znawcy wielce znaczące. Najmniejszy w nim szczegół obmyślany, harmonijnie dobrany, nic pospolitego i rażącego. Twarz miała pociągłą, nie zbyt białą, ale bardzo świeżą i rumianą, oczy czarne, pięknie osadzone.. usta nie zbyt znać skłonne do uśmiechu, czoło dosyć wyniosłe, a cały ogół uderzał wyrazem nakazującym szacunek. Są oblicza ośmielające, odpychające, to było zarazem miłe lecz i obudzające obawę... Żaden najśmielszy młodzik nie ośmielił by się lekkomyślnie pannę Elwirę zagadnąć... ani rachować na pobłażanie. Nie była surową i kwaśną, jak się to często zdarza osobom mniéj dobrze wychowanym, które za bardzo wielkie panie chcą uchodzić chwilowo, a była poważną, i prawie jak matka smutną. Młodość tylko temu wyrazowi nadawała powab zagadkowy... Dwie panie wkrótce postrzegły, że ścieżka ta nigdzie ich doprowadzić nie mogła, a ku kaplicy zbyt była stromą i niewygodną, obeszły więc do koła trawnik i zabierały się szukać innéj, gdy na ścieżynce którą szły, — i gdzie się złapać je spodziewała Hercegowina — spotkał je ów wielki nieznajomy, który może też nie bez zamiaru i myśli, wyszedł na tę przechadzkę.
Panna Elwira zobaczywszy go trąciła z lekka matkę, szepcząc jéj coś nieznacznie na ucho, rumieńcem okryła się jéj śniada twarzyczka i oczy poczęły błądzić po stronach, jakby się wejrzenia tego pana spotkać obawiały. Ten szedł prosto ku paniom, a o kilka zbliżywszy się kroków, z widocznie uradowaną twarzą zdiął kapelusz.
— To prawdziwie niespodziane szczęście, rzekł z uśmiechem — nigdym nie sądził iż panie w Krynicy widzieć będę.
Panna Elwira podniosła oczy wreszcie, skłoniła się z pewną ceremonjalnością, nie odpowiedziała z razu nic — a matka pierwsza przywitała nieznajomego.
— Więc i pan do Krynicy?
— Jakże paniom poszła reszta drogi, odezwał się mężczyzna, bo to w tym kraju, po tych górach i kamieniach a jeszcze słabowitym i delikatnym osobom nie łatwo podróż odbywać.
Panna Elwira ochłonęła jakoś, rumieniec zszedł powoli, namyśliła się i poczęła wyręczając matkę.
— Dałyśmy sobie radę cudownie, rzekła. W Krakowie jakkolwiek nie znalazłyśmy znajomych nastręczono nam powóz wygodny do najęcia... poczta dokonała reszty... dojechałyśmy bez przypadku a moja matka nawet nie zbyt czuje znużenie podróżą.
— Bo też tu, dodał spiesznie, jakby usiłując przedłużyć rozmowę i zbierając się towarzyszyć paniom