Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No42 part3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż daléj — rzekła. Spowiadaj się co wiesz jeszcze?
— Nie wiele więcéj, odparł Surwiński, lecz mogę dodać dla zajęcia pań, iż pod Różę zajechała też dzisiaj osoba jakaś majętna z Wielkopolski.. Matka z córką. Przybyły pocztą, zajęły lokal drogi... pudełek z sobą nawiozły mnóstwo..
— Nazwisko? spytała Ormowska — przecież to my tam majętniejsze domy znamy prawie wszystkie?
— Ja też, choć osobiście nie znam wielu, odezwał się Karol, z reputacji wiem o każdéj znaczniejszéj rodzinie — jednak o téj, przyznaję się, żem nie słyszał...
— A już pan wiesz, kto i co? spytała Lusia.
— A jakże — ja jestem tak szczęśliwy — dorzucił Surwiński, iż wiadomości same mi nie szukane płyną.
— I jakże się zowie ta pani? mów? nagliła staruszka.
— Pani Domska... z córką, Elwirą...
— Domska! Domska! powtarzały wszystkie panie razem — Domska! Ni vu, ni connu... Dąbska — to jeszczeż — szepnęła baronowa, ale o Domskich nie słyszałam.
— Musi być z Wielkiéj Polski, bo zapisała się z Berlina...
— A córka — ładna? spytała Lusia.
— Major Hotkiewicz.
— Tylko wyraźnie Hotkiewicz, Hotkiewicz.. rzekła Ormowska, bo go drudzy mięciuchno wymawiając, gotowi Chodkiewiczem zrobić — a cóż mówi Hotkiewicz?
— Że bardzo ładna...
Panny westchnęły.
— Słuchaj asindziéj, zatrzymując się poczęła staruszka. Słońce przypieka jakby w Neapolu — czasby już i do domu, prowadź nasz tak abyśmy przeszły około Róży. Może też zobaczymy tych co cię tak intrygują.
Wprawdzie chcące powracać około Róży, trzeba było zawrócić ku niéj i zejść z gór... lecz nie było to tak dalece z drogi, panny ciekawość miały wielką zobaczenia rywalki... poszli.
Pani Ormowska mimo, że dla niéj przechadzka dłuższa była bardzo uciążliwą, dogadzając kuzynkom a po troszę i sobie, dała się sprowadzić z góry i powlokła się opierając na parasoliku. Po drodze mało już osób spotykano, minął ich tylko wracający z wycieczki wielki nieznajomy i Lusia z Musią mogła się jego strojowi przypatrzeć. Staruszka znajdowała, że w istocie postawę i chód miał pański. Karol się tem ucieszył.
— Widzi pani baronowa dobrodziejka, ja się na tem znam, odezwał się — ja nieraz w Krakowie z tyłu idącego... to jest z tyłu widzące przechodnia... o kilkadziesiąt kroków nawet profesję odgadnę. Inaczéj chodzi, proszę pani szewc, inaczéj krawiec, inaczéj literat, a wcale odmiennie wielki pan.
Pani Ormowska śmiała się serdecznie, panny wtórowały. Przeszli mimo Róży, zawrócili potem kawałek drogi zrobiwszy nazad... W oknie za pierwszym razem niebyło nikogo, wracając, z daleka już pan Karol dostrzegł bielejące nbranie.. Był to kaszmirowy burnus panny Elwiry, która otwarłszy okno stała w niem, rozglądając się po okolicy. Surwińskiemu serce zastukało. Byle by nam, zobaczywszy nas, nie drapnęła — szepnął, to się jéj dosko-