Przejdź do zawartości

Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No41 part1.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


WIELKI NIEZNAJOMY.
OBRAZY NASZYCH CZASÓW
PRZEZ
J. I. Kraszewskiego,
w Dwóch Tomach.

Tom I.

W roku 1866, właśnie w chwili gdy wojna między Austrją a Prasami wybuchnąć miała, rozpoczynał się niemal sezon, u wód galicyjskich pod Tatrami, a gospodarze domów, właściciele hotelów, wszyscy co nawykli rachować na przybycie gości z różnych stron świata, trwożyli się niezmiernie przewidując że im ten nieszczęśliwy skład okoliczności szyki pomięsza — nikt czasu wojny i ofiar jakie ona za sobą prowadzi, nie ma wielkiéj ochoty ruszać się z domu, często też możności braknie. Przecięte drogi, utrudnione komunikacje przyczyniają się też do przytrzymania każdego we własnym kącie. Lecz że choroba nie folguje, a rozkazy lekarza są wyrokami śmierci lub życia — suną się i ciągną do wód ci co muszą. Tacy znowu goście dogodni dla apteki, lekarzy, a może nawet i hotelów, najmniéj z sobą przynoszą materjału do życia społecznego i zabawy. Szczęście to jeszcze wielkie, jeśli chory jest już tak chorym, że się bez opieki obejść nie może, naówczas podejmują się jéj zwykle najmłodsi najsilniejsi zarazem, służąc biednym ciociom, wujaszkom, dziaduniom lub babciom, — i o sobie nie zapominając. Wiadomo powszechnie że młodość ma swe prawa, których nawet częstokroć nadużywa.
W tym roku, może i strach wojny chorób napędził, dosyć że mimo smętnych przeczuć gospodarza domu pod Różą — które podzielał właściciel hotelu Warszawskiego i inni różnych dworków posiadacze, pod Trębaczem, trzema Sosnami, dwoma Czyżykami, czterema Grzybami itp. — w porze właściwéj, gdy już miały grzmieć działa i wojska się przesuwały około Ołomuńca — goście poczęli sunąć się zewsząd do Krynicy, domy się powoli wypełniały — i nie było wcale tak pusto jakby się lękać i spodziewać z owych groźnych konjunktur należało.
W ten cichy zakąt, do którego wojna z pewnością się docisnąć nie mogła, gdzie każdy czuł się bezpiecznym — do którego tak złe prowadzą drogi, że niemi działa ani piechota, bez szwanku by się dostać nie potrafiły — chociaż Galicianie nawykli do nich cało jakoś przejeżdżają — zsuwali się zwolna ludzie chorzy, przestraszeni, odpoczynku i ciszy potrzebujący, wreszcie ci co niewiedzieli co z sobą począć nie mając otwartego Ems, Wiesbaden, Homburga.
Przybywali tu i tacy, którzy w szczęśliwszych czasach powędrowali by byli, potrzebnego im żelaza rozpuszczonego w wodzie szukać daléj, przyprawnego po niemiecku, ale że tam właśnie kulami świstano — woleli pić domową wodę z bezpieczeństwem, że się przy niéj z innem żelazem, nie przepisanem przez lekarza — nie spotkają.