Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

remnie szukając bujających tam niedawno kłosów i kwiatów. Rude, włochate bąki z gniewnem brzęczeniem właziły i wyłaziły ze swych bezwstydnie obnażonych norek; myszki polne nieśmiało wysuwały wąsate mordeczki z otworów gniazd i uciekały pośpiesznie w tę stronę, gdzie szumiał jeszcze nietknięty las traw, gdzie patrzały ufnie w niebo oczy tysiąca żywych kwiatów i niezachwiane jeszcze w swej pewności życia miliardy owadów wyśpiewywały hymn wesela. Tam świerszczały jeszcze dufnie koniki polne, brzęczały muchy, bzykały chrząszcze, przelatując górą jak ciemne, chyże pociski... Tam świergotały jeszcze ptaki, wyprawiały miłosne pląsy bladoskrzydłe machaony, ścigały się wiotkie, błękitne ważki, umierające z końcem uścisku... Tam chroniło się wszystko, co ocalało jeszcze przed nieubłaganem żelazem kosiarza... Nawet rosa osiadała tam obficiej...
Cały czar dziewiczej, nietkniętej, beztroskiej przyrody jaki w pierwszych chwilach tu znalazła, mimowoli stawał jej przed oczami, potęgując niepokój i tęsknotę. Tęskniła po tym, co niepowrotnie odeszło. Czasem rozumiała to, czasem wydawało się jej, że się lęka jedynie przyszłości...
— Czemu tak długo nie wraca?... Może utonął?... Może niedźwiedź nań napadł?...