Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niż zwykle, wszedł na schodki frontowego wejścia. Kamienica nie miała bramy. Znalazł się wobec dwojga eleganckich drzwi z metalowemi, świecącemi jak klamry strażackich pasów tabliczkami nazwisk. Przed nim były schody z wyświechtaną poręczą. Myśli twarde, jasne, jak zawsze w chwilach niebezpieczeństwa, niezmiernie wypukło występowały przed nim.
— Aha! trzeba zyskać na czasie... Skombinować...
Wszedł cicho na schody. U drzwi na trzeciem piętrze stał wyciągnięty żołnierz z karabinem w ręku.
Spojrzeli sobie w oczy. Żołnierz zrobił ruch niespokojny i coś zamruczał. Szumski cofnął się z połowy stopni, równie cicho, jak był wszedł.
Wyszedł na kamienne stopnie od ulicy i spojrzał na twarze dragonów, na czapki z malinowymi lampasami, na wsparte na biodrach karabiny, na ładownice, szable i konie skarogniade, wszystko czerwone od promieni zachodzącego za domy słońca. Ściągnął z ręki rękawiczkę i zszedł wolniuchno na chodnik. Żołnierze, policyanci, zaaresztowany dorożkarz nie spuszczali zeń szeroko otwartych i wystraszonych oczu. On spokojnie skręcił w furtkę, wiodącą na podwórze. Tu, przed