Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stała koszulinie... Widzę, że budzi się... Zaróżowiły się policzki, drgnęły rzęsy. Rączyną chwyciła giezło pod szyją, nie daje tasiemek rozwiązać... »Głupia, ciało pomrozisz... trza wysuszyć« — mówię. »Nie, nie!« I nagle oczy otwarła i z taką trwogą na mnie spojrzała, jakby umrzeć zaraz miała... Znów jej usta zbielały... drży!... Litość mię wzięła... Odsunąłem się, własnym kożuchem ją nakryłem, pytam, co i jak... Wyjechała z miasta do ciotki niedaleko, i wichura ją zamiotła. Opowiada składnie, co w domu i jak... Zupełnie najmłodsza moja siostrzyczka i nawet podobna... Takież oczy szare i ciemne rzęsy nad niemi i brwi... Zupełnie zgłupiałem... Zamiast pobawić się z nią, jak przystało wedle naszego zakonu, a potem rozedrżeć... Gawędzę z nią, rozpytuję... A potem, gdy zamieć ucichła wywiodłem ją na drogę do miasta... I cóż: wydała mię! Pewnie pochwaliła się cudownem ocaleniem... A brat albo ojciec domyślił się, że to ja, połakomił na nagrodę i dał znać do policyi... Schwytano mnie...
Umilkł, brwi najeżył i brodę gwałtownie w garść schwycił.
— Jużem potem nigdy nie był głupi, he, he!
Biała szrama na czole znowu napłynęła mu krwią, broda i kudły na ciemieniu za-