Strona:W sidłach niedoli 66.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słupy dymu w ognistych promieniach słońca. Mnóstwo wróbli hałasowało na topolach.
Kuba leżał na ławce w ganku — i «zajmował się tęsknotą». W tem oczekiwaniu nie było już żadnej nadziei, żadnej pociechy, żadnej nawet formy określonej. O co się tu kusić, czego pragnąć, na co czekać? Co chwila powtarzał sobie w myśli, że tylko wyjazd i poddanie się jakimś okrutnym cierpieniom mogłyby go wyleczyć. Ach, zapomnieć! Wyrzucić ze siebie ten gryzący nowotwór, w którym krzyżowały się, jak w ognisku, chucie i sny rozkoszne, nie do pokonania, z targającymi je paroksyzmami ironii, żalu, trwóg jakichś niesłychanych i nadziei tak obłudnych, jak sami ludzie. Skoro jednak trzeba było przyjść naprawdę do decyzyi wyjazdu, truchlał aż do zimnego potu. Wyobrażenie o głodzie już się w jego imaginacyi zupełnie i dawno zatarło, ale z samej myśli o Warszawie wysnuwało się coś tak bolesnego…
Ogromny wóz, szeleszcząc suchemi źdźbłami i kłosami żyta, wymijał ganek zwolna. Ulewicz przymknął oczy, aby przeczekać niemiły szelest, przerywający mu tok rozmyślań. Wóz się zasunął na kraj gęstej zasłony dzikiego wina, ale tuż ukazały się dwa łby końskie, ich nogi, kadłuby, ogony, przód wózka, furman z głupią miną i wreszcie pani Zabrocka, panna Teresa i Tugendka.
Zajechali tak cicho, ponieważ nie mogli na wąskiej drodze wyminąć wozu z żytem.
Podczas gdy Ulewicz zabawiał rozmową na ganku mamę Zabrocką, panny pobiegły do «gotowalni» kuzynki Natalki dla naprawienia koafiur. Niebawem nad-