Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na zegarze katedralnym, niedaleko stąd, bije trzecia. Przypmoinam sobie kardynała... Ech, jeszcze czas! Zanim procesja dociągnie do katedry, ja mogę postać tu, przy tych drzwiach ażurowych i, nie widziany przez nikogo, lubować się widokiem tych dwojga ludzi, którzy, zamiast pójść na procesję, woleli zostać w domu...
Zachwycony tym nokturnem hiszpańskim, z oddechem zapartym w piersiach, z sercem bijącem, wsparty o kamienną framugę drzwi, w cieniu, rzuconym od balkonu z pierwszego piętra, stałem tak, nie wiem jak długo. Wiem tylko, że przyszedłszy na plac przed katedrą, ujrzałem wspaniały ołtarz, ustawiony w jednym z portyków świątyni, przed ołtarzem zaś, jarzącym się mnóstwem świec, ociekających woskiem roztopionym — jak na obrazach Benliure’a — ujrzałem czerwonego, jak rak, kardynała, otoczonego mnóstwem duchowieństwa; wszyscy w jedwabnych, fjoletowych sutannach.
Właśnie nadchodziła procesja, ta sama, którą już raz, przed godziną widziałem na placu konstytucji.
Nawiasem mówiąc, każde miasto hiszpańskie, najmniejszych nie wyłączając, ma swoją Plaza de la Constitucion.
Na widok Najśw. Panny, z ust ludu, przeważnie ze starych kobiet złożonego, wyrywa się okrzyk zachwytu. Widzę kilka bab, które jak gdyby ujrzały cud, wpadają w ekstazę hysteryczną, bełkocząc niezrozumiałe wyrazy, wyjąc jak hjeny. Nic podobnego nie widziałem, jak żyję.
Kardynał tymczasem, młody, przystojny mężczyzna, z długą, czarną brodą, schodzi ze stopni ołtarza, ażeby się pokłonić Bogarodzicy oraz pobłogosławić „wiernych“. Zauważyłem, że schodząc, ziewnął ukradkiem. Nic dziwnego: trzecia po północy. Tłum, którego zmysł obserwacji ny nie sięga tak daleko, pada na kolana, korząc się przed pąsowym kapłanem. Tu i owdzie, pomiędzy zgromadzeniem, odzywa się jeden, drugi, dziesiąty głos, zawodząc hymn do Matki Boskiej. Po chwili, jakby zadanym impulsem, śpiewa tysiące piersi, męskich i żeńskich, zgrzybiałych i młodych. Pieśń ulatuje ku niebu, ku gwiazdom, pospołu z dymem kadzideł, a pucułowaty księżyc, z góry poglądający na wszystko, zdaje się uśmiechać... Szczególna rzecz, ale mi księżyc ten przywodzi na myśl nalane, okrągłe oblicze Renan’a i jego uśmiech, dobroduszny, lecz ironiczny zarazem.


Warszawa.Ferdynand Hösick.