Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sposobem znalazła się obok niego. Gdy klękał miał tylko samych szaraczków koło siebie, teraz z tłumem napłynęli inni.
— Wielka jakaś dama — myśli z namaszczeniem i strzeże się, aby łatana jego sukmana nie dotknęła szeleszczących jedwabiów, boi się odetchnąć głębiej wobec woni heliotropu, który wydziela się z niej, jak z kwitnącego krzewu. Patrzy na nią zalękniony, spiorunowany jej pełnem zgrozy spojrzeniem. Bo pani Izabella w sąsiedzie swym z przerażeniem poznaje wstrętnego „łaciarza“. Byłaby uciekła, gdyby jakakolwiek ku temu przedstawiała się możność. Ale biskup już się zbliża a ksiądz Juljan pierwszy postępuje za nim. W pani Izabelli krew zastygła ze zgrozy. Oczy, te magnetyczne oczy anioła wpierw padną na tego nędzarza a przy nim ją zobaczą! Wysuwa się trochę naprzód, ale ten bezwstydny śmie aż tu wyciągać swoje koszlawe ręce. Jacenty, widząc zbliżającego się biskupa, zapomniał o wszystkiem innem, a uniesiony gorącem pragnieniem, pochylił się naprzód, ręce wyciągnął i z wejrzeniem pokornem, litości błagającem, wpajał się w twarz nadchodzącego. Zdało mu się, że w tem błogosławieństwie, w tem ucałowaniu ręki leży jego zbawienie, życie jego Anulki.
— Zmiłuj się Panie! — wołało jego serce ścieśnione wielkim bólem, a wstrząśnięte do głębi — od oblicza Twego nie odrzuć mię, niech nie będę ostatni...
Ręka biskupa zbliżyła się do ust obok klęczącego.
Teraz jego kolej nadchodzi. — Zmiłuj się! — powtórzył raz jeszcze i drżące ręce do ręki biskupa wyciągnął.
Ale tu zaszedł wypadek, którego najmniej się spodziewał. Nagle zprzed oczu zniknął mu biskup, księża, kościół i tłumy, przed nim stanęła czarna chmura jedwabiu, koronek, wstążek; woń heliotropu zalała go. Mrugnął oczami, nie mogąc na razie zrozumieć, co się stało. Ale w następnej chwili wszystko już było na miejscu, miał znowu światło przed oczyma. Miał światło i spostrzegł, że biskup o kilka kroków oddalił się już od niego. Spojrzał obok, pani Izabella klęczała rozmodlona, z rękami złożonemi na piersiach, oczyma ulatująca ku niebiosom.
Jacenty głowę na piersi spuścił i zamyślił się głęboko. Ci wielcy nawet przed obliczem Boga chcą być pierwszymi. Chcieliby, aby nędzarz, który całe życie męczy się w niedoli, który nie ma nawet tyle, co niegdyś miał Łazarz — okruchów z ich uczt, — który zasypia, aby zapomnieć, że żyje, a budzi się pytając, po co żyje? chcieliby, aby ten nędzarz nie miał nawet jednego promyka, coby mu serce czasem ogrzał.
— Ostatni... — szeptał bezzębnemi, staremi wargami — ostatnim ci ja był i jestem. Takim się urodził i takim zemrę. Taki to już porządek świata, — a może ja nie wart niczego lepszego...
Spojrzał na panią Izabellę.
— Jakaś poczciwa kobieta, modli się jak anioł. Nie pamiętaj-że jej Panie, odpuść! I jej i mnie odpuść. Każdyby tak samo... Ostatni!
Ale żałość nie dała się uśpić.
— Anulko moja... dziecino!... — wyszeptał boleśnie, pohylił głowę i zapłakał gorzkiemi łzami...

Kraków.Wanda Dalecka.