Strona:Uniłowski Gdynia na codzień Ł6 C1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niej pożytku a utrzymanie w mieście drogie. Pół roku jej nie widziałem. Kapitanowie wyciskają marynarza jak cytrynę, a tylko słowem bąkniesz, że mięso podgniłe, już cię niema, choćbyś dziesięć lat na tym statku pracował… Jużeś komunista! Bo on sam zawiaduje prowjanturą, i musisz żreć co ci dadzą, inaczej wont. Jeżeli marynarze nie uzyskają nowej ustawy żeglarskiej, cała marynarka handlowa zmarnieje pod uciskiem armatorów. A myślisz pan, że robotnik portowy to już taka arystokracja?! Pół roku musi czekać bez roboty aż go dopuszczą do komisji kwalifikacyjnej i dopiero jak im się wyda odpowiedni, wtedy dostaje kartę portową, która mu pozwala starać się o pracę w porcie. No a jak te robotę dostanie, to i wtedy jest gorzej sytuowany od robotnika lądowego, bo tamten wie przynajmniej ile jego budowa czy tam co innego będzie trwała, może sobie ułożyć jaki budżet, dostaje tydzień urlopu po roku pracy, podczas gdy robotnikowi portowemu przyobiecali trzy dni i nie dostaje tego, bo jest płatny od godziny, ciągle przechodzi z rąk do rąk i kiedy ostatni tydzień w roku przepracuje w jakiej firmie, to przecież nie da mu ona trzech dni urlopu. I dopiero czeka chłopina na ten urlop co mu pod nosem razporaz ucieka. Czasem wyczeka się cały dzień na przeładunek a później nagle kilkanaście godzin musi harować jednym ciągiem. Ja już nie wiem, panie kochany, czy to musi być taka podłość na świecie. Przecież to hańba że człowiek głoduje albo znów pracuje nadmiernie, jak bydlę jakie. Najpierw trzeba doprowadzić żeby miał co do gęby włożyć i nie świecił gołym tyłkiem i mieszkał przyzwoicie, a potem można się z nim kłócić, kto mądrzejszy, czyja idea lepsza. Najprostszych potrzeb nie mogą nam zaspokoić, jakbyśmy z innego, jakiego podlejszego gatunku pochodzilil“.
Patrzałem w jego poruszaną szczerym gniewem twarz i wyniosłem z plugawej kajuty pewność, że tam jest racja. Agitowała przez niego najszczersza krzywda. Ale jednak myśl moja wróciła do Grabówka, bo ten przynajmniej miał siły mówić, podczas kiedy tam trwała straszliwa, senna wegetacja. Opuściłem statek w poczuciu, żem oto znów obciążył swoje sumienie porcją niepokojów socjalnych, że wizje krzywdy ludzkiej walą mi się pod nogi niby kłody.
Tego dnia przyjechałem do Gdańska, do portu. Stały tam dwa inne nasze okręty. Zwiedziłem je, powodowany jedynie chęcią porównania ich z poprzednim. Jeden z nich znacznie większy i nie tak stary. Wewnątrz był urządzony dość przyzwoicie, kajuty marynarzy były obszerniejsze i czysto utrzymane. To mi dodało otuchy, pomyślałem sobie, że tamto było wyjątkowe, taki stary gruchot, który lada dzień się unieruchomi. Ale przyszła kolej na drugi, i znów zgrozę zacząłem łykać haustami. Zanim zeszedłem po wąskich schodkach do kubryka, zaczerpnąłem powietrza, buchnęło bowiem na mnie gorącym smrodem, jakby tam nie ludzie mieszkali, tylko djabli już wiedzą co. Poprostu ciasna jama zarosła brudem, wychodek, jadalnia i łóżka i wszystko w kupie, aż podziw bierze, że można tam przebywać, mdło mi się robi, wychodzę, dosłuchując skarg grupy marynarzy, joto w jotę co i na tamtym statku. Wieczorem spotykam przypadkowo znajomego maklera okrętowego. Opowiadam mu co widziałem, nie jest wcale zdziwiony i mówi: „Tak jest wszędzie, wszystkie okręty towarowe są brudne, marynarze, to niechluje, brak kobiecej ręki. Nawet nie zdają sobie sprawy ze swych warunków“. Ten przynajmniej był świadom rzeczy: „Nie zdają sobie sprawy“… O syta, błoga nieświadomości!
Podczas mego kilkudniowego pobytu w Gdyni i okolicy, nie mogłem się oprzeć zdziwieniu, jak świetna idea, ugruntowana na najczystszych zasadach dobra narodowego, realizująca się tak wspaniale, z takim tęgim rozmachem — mogła dopuścić do efektów które wyżej naszkicowałem. To nic, że nadmierne tempo rozbudowy spowodowało miejscowy, gdyński kryzys. Mury mogą poczekać, ale nie mogą czekać ludzie, a zwłaszcza dzieci, które wyrosną z ponurą wizją środowiska, w jakiem ujrzeli światło dzienne. Jeśli starczyło energji żeby tyle pieniędzy zakląć w mury, niechaj jeszcze trochę uratuje tysiące istnień. Pragnę powiedzieć obywatelom słodko drzemiącym w optymiźmie, że sens Gdyni jest istotnie wielki, ale że nie wszystko jest w porządku, że trzeba wstrzymać rozśpiewany pochód i w skupieniu połatać wnętrze. Obawiam się, że pochód nieco się rozprasza; żeście się wyśpiewali i chcecie teraz Gdynię zostawić samą sobie. Zdążyłem zauważyć, że obecny komisarz rządu w Gdyni jest pierwszorzędnym gospodarzem, ale i on, mówiąc poprostu, pieśnią nic nie wskóra. Nie należy identyfikować Gdyni z portem; to wprawdzie bliskie sobie ale bardzo inne. Port jest już prawie gotową, niezależną firmą, dobrze prosperującą i przynoszącą dochód. Natomiast Gdynia potrzebuje wielkich wkładów. Pozwolę sobie zauważyć jako laik pełen dobrej woli, że nieźle byłoby chyba połączyć port z Gdynią i stworzyć całość samorządową, bez protektoratów obojga ministerstw. Gdyniaby na tem świetnie wyszła. Ta nieładna i wzruszająca, wielka i lekkomyślna, młodziutka Gdynia.

Zbigniew Uniłowski.