Strona:Uniłowski - Dzień rekruta S2 Ł6 C1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Każdy mężczyzna był wtedy potrzebny, nawet piętnastoleni chłopcy. Pańskie argumenty są słuszne, ale tylko w ograniczonem, indywidualnem pojęciu.
Zapałka zgasła, dzieliły nas powolne płatki śniegu. Kapral Borek stał za kapitanem, śmieszny, stężały w swem pokurczeniu. Kapitan zapinał płaszcz i sapał. Wkońcu stęknął głośniej i odszedł bez słowa. Okręciła go śnieżna kurzawa, która zerwała się nagle i z wyciem. Ale postać jego nie znikała w chybotliwej poświacie lamp. Widzieliśmy go długo jak szedł bokiem, z rękami przy uszach.
Otrząsnąłem się ze śniegu. Wyciągnąłem z wychodka szuflę i miotłę, poczem powiedziałem Borkowi, że idę te rzeczy zanieść do stajni. Patrzał na mnie jakoś dziwnie i skakał wkółko, stukając obcasami. Wreszcie powiedział:
— Ale pijanica, co? Idźcie potem po kawę, a ja walę do baterji. Jaka zawieja, patrzcie tylko!
Dał nura w śnieżny tuman. Ciągnąc szuflę i miotłę, biegłem jak koń w dyszlach. Właśnie ogarnął mnie przykry kociokwik. Czułem się jak urzędnik, który upił się w towarzystwie zwierzchnika, i na drugi dzień dręczą go wspomnienia różnych gaff i poufałości. Psiakrew, jak mogłem się z nim przekomarzać, i to z taką smarkaczowską fanfaronadą. Jestem wobec niego niczem, bzdurą. Przecież ten człowiek walczył, nadstawiał łba za ojczyznę kiedy ja chodziłem w krótkich majtkach. I nic dziwnego, że teraz łazi wściekły i przygnę-