Przejdź do zawartości

Strona:Trójlistek by JI Kraszewski from Gazeta Polska Y1887 No61 part1.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Atanazy w istocie pytał siebie, czy się nie łudził, czy było możliwem to, czego doznał, czy jutro nie okaże się to snem na jawie.
Noc była księżycowa, przepiękna, spokojna, jakby stworzona, aby się w jej półmroku rozpłynął obraz szczęścia jasny. Gwiazdki mrugały wysoko, posyłając sobie ogniste pocałunki. A że nuta ironiczna wszędzie się znaleźć musiała, pół księżyca, jakby rozciętego mieczem, krzywo wyglądało z szyderstwem nocnego włóczęgi na niebie bez barwy. Obok marzenia żywych gwiazd była ironia zeschłego świata, urągającego się dalekim blaskom swą pożyczaną jasnością dłużnika. Pijany jakby, toczył się ten kawał umarłej kuli, ledwie widocznej zdala, a blisko zasłaniającej słońce. Wszystko milczało...
Atanazy milczał i wzdychał... Obawiał się jutra, blasku słońca, ostygnięcia, nowej metamorfozy, obawiał się dalszego ciągu, bo przerwana pieśń miłości mogła się obrócić w hymn żałoby.
Piotr dawnoby był przerwał milczenie, ale odgadywał uczucia i myśli brata. Chciał przeciągnąć, bo mu się zdawało nieuchronnem — wytrzeźwienie.