Przejdź do zawartości

Strona:Trójlistek by JI Kraszewski from Gazeta Polska Y1887 No50 part5.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Klęczący, czy nie widział jej i nie słyszał, czy nie chciał znać, nie poruszył się nawet. Ona, jak przykuta, patrzała ciągle na niego. Trwało to dosyć długo, na ostatek, na odwagę się zebrawszy, kobieta zbliżyła się do żebraka, dotknęła go ręką i cicho wymówiła:
— Pan Piotr.
Oczy wybladłe modlącego się powoli się ku niej podniosły.
— Piotr, — wyszepnął niewyraźnie i, jakby sam do siebie, dodał: — Balbisia?
— Ja jestem, — odezwała się głosem poruszonym młoda pani. — Przez kilka lat nic o panu słychać niebyło. Gdzież pan był, i co się z nim działo? Cóż teraz?
P. Piotr kończył jeszcze modlitwy, pochylił się, aby ziemię pocałować, przeżegnał, wstał i z trudnością przygarbione wyprostował trochę barki.
— Pokutuję, — rzekł Piotr po długiem milczeniu.
Panna Balbina z niezmierną uwagą i jakąś obawą wpatrywała się w mówiącego, a widać było, że usiłowała dojść i upewnić się czy mówił prawdę czy kłamał uczucie.
O to go jednak posądzić było trudno. Nadto złamany był i zbyt obojętny, nie prosił zresztą o nic, a nawet litości wzbudzić nie żądał.
— Od dawna pan jesteś w Krakowie?
— Ja? od wczoraj, — rzekł słabym głosem. — Chciałem do szpitala, ale mnie tam nieprzyjęto. Świadectwa potrzebują, zresztą jest większych odemnie biedaków dosyć. Ksiądz Bonifacy zlitował się nademną i dał mi przytułek w klasztorze.