Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

narkotycznego jadu rozłazi się coraz więcej po całem jego ciele.
Ale to pewno tylko to ciężkie przemęczenie!
Czternaście godzin jazdy w tym strasznym upale — a może ten nagły obuch wrażeń, jakie przed chwilą przeżył, gdy wreszcie ujrzał ten święty szmat ziemi — ten, który jutro już może dla Poli i siebie zdobędzie...
Pola! mów mi całą prawdę, zaskowyczało znowu coś w jego duszy.
Dotyk Twych rąk był mocny, silny, krzepiący — czemuż mi tak łagodnie, z taką smutną, cichą pieszczotą duszę głaszczesz? Czemuż nie czuję krzepkiego, wzmacniającego uścisku? Osłabłybyż Twoje ramiona? przygasłby gorący blask Twoich oczu?
Przedzierał się przez gęstwinę młodej dębiny, przez dąbrowę olszyn i kalin na małą polankę, gdzie swoją bułaną Czajkę zostawił. Już zdala przeczuła szlachetna klacz arabska pobliże swego pana: zarżała radośnie.
Podszedł ku niej, odwiązał uzdzienicę od pnia drzewa, poklepał ją po szyi — wyciągnęła ku niemu swój długi, wązki, rasowy łeb, ale tym razem nie miał dla niej pieszczotliwego słowa, jak zwykle.
Jemu tylko znanemi ścieżkami powracał stępa do obozu.
Wyzwolę Cię ziemio moja — wyzwolę z paszczy Lewiatana, mruczał do siebie — zmyję z mej duszy ciężką winę, żem Cię mógł opuścić, szybko i kochającą ręką zagoję Twoje rany — dziś już Cię na nowo wziąłem w swoje posiadanie, będę chodził dniem i nocą naokoło Ciebie, jak najtroskliwsza matka wokół chorego dziecka, karmić Cię będę najprzedniejszą strawą, uposażę Cię hojniej jeszcze, aniżeli Bóg sam Cię uposażył — własną krwią nasycę Twoje gorączką spieczone wargi, własnemi rękoma włożę w Ciebie kojące środki — wrócisz do zdrowia i sił pełnych i będziesz tą samą, którąś była, piękniejszą jesz-