Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 067.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeto jedzie przewietrzyć się do Paryża.
Maurycy. Zkąd ma nam nadesłać napisaną przez siebie broszurę przeciw pojedynkom — cynizm posunięty do ostateczności.
Dzieńdzierzyński (chodząc) No, co w tem, to ma rację... bo też to głupstwo pierwszej klasy.
Szambelanic. Ale mają w tej kwestji głos tylko ludzie nieposzlakowanego honoru, a nie lada jakiś tam szuja.
Szambelanicowa (do Łechcińskiej) Nie dobrze mi, odprowadz mnie... położę się.
Gabrjela (smutna) Pójdziemy z mamą.
Szambelanic (do ucha Gabrjeli, całując ją) Bądź dobrej myśli, obadwa z Maurycym dołożymy wszelkich starań... żeby... rozumiesz mnie (Gabrjela całuje go z uczuciem).
Pola (do Maurycego). Odprowadźmy mamę (biegnie do niej; wychodzą na lewo Szambelanicowa, Gabrjela, Pola, Maurycy i Łechcińska; Kotwicz siada na kanapie).
Szambelanic (p. c. do Dzieńdzierzyńskiego, stając przed nim) No, cóż sąsiadku, serce bije jeszcze?... ha, ha, ha! nie chciałem przy wszystkich zanadto brać cię na fundusz, ale słowo uczciwości, warto było.
Dzieńdzierzyński. Szambelanie, trzeba wszysko uwzględnić.. zkąd ja mogłem wiedzieć że jego tam nie było?
Szambelanic. Należało się przekonać.
Dzieńdzierzyński. Ten strzał zbił mnie z tropu.. nie uwierzy szambelan jaki ja jestem nerwowy... dla mnie patrzeć na krew, to jest... męka Tantala.
Szambelanic. Nie może być! ha, ha, ha!... paradny sąsiad jesteś. Na tę mękę zaaplikuję sąsiadowi lekarstwo.. mam tam jakąś zakonserwowaną butelczynę prawdziwego tokaju... napijemy się po lampeczce... co?
Dzieńdzierzyński. No, to to z gustem.
Szambelanic Chodźmy (wychodzą na prawo).

SCENA XII.

Kotwicz, sam; siedzi na kanapie; (po chwili milczenia) Dureń jakiś! rachowałem na pewno, że będę miał wygodny kąt u niego w Zagrajewicach... tymczasem djabli wzięli.. a tu znowu nie warto dłużej popasać, skoro, rzecz prosta, muszą się wziąść do oszczędności... (p. c. wstając) Ha! Łechcińska wygrywa proces, podobno najpraktyczniej będzie z nią skończyć... widocznie tak chciało przeznaczenie... brrr! ofiara bo ofiara, ale czas też już nareszcie człowiekowi przestać być pasożytem... na cudzej łasce.. (chodzi. Zasłona spada)

KONIEC.