Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 062.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakiego nieszczęścia, pani się rozchoruje na dobre.
Szambelanic. Ale moja Łechcińska wyperswaduj sobie, że na to nie ma sposobu; chybabym sam stanął w miejscu Maurycego.
Łechcińska. Ale kiedy to już nie o to chodzi.. chociażby nawet mieli sobie nic nie zrobić, pan powinien nie dopuścić do pojedynku, bo inaczej nie zreperuje się to, co się popsuło... Pan tej bagateli nie chce zrobić dla pani?
Szambelanic (zniecierpliwiony) Dajże mi pokój, proszę cię! co się tobie w to mieszać.
Łechcińska (urażona) Tak! więc już Łechcińskiej nic do tego... ha, niechże i tak będzie... to za moje szczere serce które miałam zawsze dla państwa... tylko pan mi nie weźmie za złe, że poproszę o obrachunek z tych dziesięciu lat, a za jedną drogą o oddanie tego kapitaliku, który panu pożyczyłam.
Szambelanic. A tobie co po pieniądzach?
Łechcińska. Potrzeba mi.
Szambelanic. Teraz! gdy podobno wygrywasz proces z sukcesorami referendarza? byłem pewny, że mi dasz jeszcze i to.
Łechcińska. Chybabym też rozumu nie miała!
Szambelanic. U mnie byłoby im bezpieczniej, niż w twojej własnej kieszeni.
Łechcińska. Pan ze mną komedjasy wyprawia, słowo daję... Zapewne że nie kłopotałabym się, gdyby pan był nie zrobił pani na złość i pana Strasza tak nie zmaltretował.. byłby i kredyt i wszystko... Ale kiedy tak się stało...
Gabrjela (wchodząc z lewej strony, do Łechcińskiej) Proszę do mamy... prędko!
Łechcińska. Oho! (półgłosem) Niech pan będzie łaskaw postarać się zkąd chce... ja nie mogę już patrzeć dłużej na to wszystko (odchodzi na lewo).

SCENA VIII.
Gabrjela, Szambelanic.

Gabrjela (idzie prędko do szambelanica i całuje go w rękę) Mój ojcze!
Szambelanic. Moja Gabrjelciu, tylko proszę cię, żadnych scen melodramatycznych, bo.. co się stało to się stało.
Gabrjela. Nie. Ja przychodzę tylko przeprosić ojca za to, że z mojego powodu byliście narażeni na tyle nieprzyjemności i na taki zawód. Mama wyrzucała mi to już gorzko, ale sądzę...
Szambelanic. Cóż ci matka wyrzucała?
Gabrjela. Że nie miałam taktu w zachowaniu się z narzeczonym, i że nie potrafiłam go przywiązać do siebie (z wybuchem płaczu zsuwając się ojcu do kolan i ściskając je) To było nad moje siły! zdawało mi się żem skazaną na śmierć!
Szambelanic (żywo, podnosząc ją) Zakazuję ci myśleć o nim!... a! odetchnąłem, gdy tak się rzeczy mają! ja myślałem, że ty mi chcesz robić wyrzuty o to zerwanie, i... miałem do ciebie żal... czy pretensję... sam nie wiem jak to nazwać, ale byłem niekontent z ciebie.
Gabrjela. O! bo też zawiniłam.
Szambelanic. No! już to oboje nie mamy czystego sumienia i moglibyśmy sobie nie jedną zrobić wymówkę... lepiej porozumiejmy się.