Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 026.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak go rodzice zmuszą... (n. s. zdesperowany) Poplątałem się... (po chwili błagalnie) Polu!
Pola. Ale cóż papka żąda odemnie.
Dzieńdzierzyński. Ne fais pas des grima-s, mniej wzgląd na mnie, zrób też coś dla papki.
Pola. Powinniśmy się strzedz cienia pozoru, że się narzucamy... przeceniając zaszczyt należenia do towarzystwa osób, które właśnie z tego tytułu... mogłyby nas traktować... lekko...
Dzieńdzierzyński (niespokojny) Nas traktować lekko? nic podobnego nie zauważyłem... zkądże ci to w głowie?
Pola. Mówię tylko... że nie powinniśmy się na to narażać.
Dzieńdzierzyński (chodzi p. c.) To prosta rzecz, ale tu nie ma tego rodzaju obawy... sami ujmują nas na każdym kroku, a jeżeli jesteśmy już jak domowi, to wszystkie awanse były z ich strony.
Pola. Papka może się łudzić.
Dzieńdzierzyński. Ale broń Boże! chybaby tak zręcznie udawali. Są ze mną tak poufale... nazywają papką.
Pola. Ojciec jest w tym wieku, że zbyteczna poufałość może być dla niego ubliżeniem.
Dzieńdzierzyński. Przesadzasz Polu, jak cię kocham przesadzasz... (uprzedzając odezwanie się Poli) tylko dajno się przekonać: ty mnie tak nazywasz, a że ciebie uważają już za swoją... więc.. tak sobie, pour plaisir... w dobrej komitywie.. ale! à propos papki... proszę cię, bo ty znasz lepiej język francuzki... co za przysłowie może być na: papka?
Pola. Dla czego?
Dzieńdzierzyński. Bo Władysław powiedział mi coś, czego nie zrozumiałem, a nie wypadało mi się zapytać...
Pola (żywo) Pan Władysław?... i cóż to było?
Dzieńdzierzyński. Kiedy zapomniałem... czekajno... qui est papka, plus papka... (spostrzegając Gabrjelę) cicho! później ci powiem.

SCENA IV.
Poprzedzający, Gabrjela, (p. c.), Szambelanic, (później) Maurycy.

Gabrjela (wchodząc z lewej strony) Polu, możebyś się teraz pofatygowała do mamy.
Pola. Już można?
Gabrjela. Obudziła się i prosi cię. (bierze Polę pod rękę).
Szambelanic (wchodzi z prawej strony) Jest tu sąsiad? (spostrzega Polę) a! witam pannę Paulinę. (ściska jej rękę, ona mu oddaje niski dyg) Powiem państwu pocieszną nowinę: zgadnijcie też, kogo będziemy mieli dziś na obiedzie?... ani by wam przez myśl przeszło.
Dzieńdzierzyński (zainteresowany) No, no, no?
Szambelanic. Głupstwo, ale mnie irytuje... Co to jednak znaczy forma w życiu towarzyskiem... Są tacy, co się z tego śmieją, tymczasem ja powiadam, że gdybyśmy odrzucili formy, obcowanie z ludźmi stałoby się istną torturą.
Dzieńdzierzyński (spoglądając na Polę) To, co ja zawsze powiadam.
Szambelanic. Bo o cóż nam chodzi?... o to, żeby człowiek z którym okoliczności każą nam żyć,