Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 024.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dzieńdzierzyński. Ale cicho! bo nic nie wiesz... (tajemniczo) był dependentem przy adwokacie... wystaw sobie, ja sam, moją własną ręką, dałem mu kiedyś pięć rubli za kopię wyroku w jednej sprawie... no!
Pola. Więc cóż?
Dzieńdzierzyńki. Nic... wziął i schował do kieszeni.
Pola. Ale należało mu się, czy nie?
Dzieńdzierzyński. Wprawdzie to było extra zwykłych kosztów, ale że chodziło mi o pospiech, więc sam mu obiecałem... pisał przez całą noc.
Pola. Więc cóż papka chce od od niego?
Dzieńdzierzyński. No, pozwolisz, że to jest ambarasujące położenie, gdy na raz taki jegomość zjawia się jako sąsiad, dziedzic dóbr i drze się do poufałości...
Pola. I to papka może mówić?
Dzieńdzierzyński. Nie przez arystokrację, jak cię kocham, chociaż mnie o to posądza twoja przyjaciółka... tylko chcę powiedzieć, że taki człowiek nie miał gdzie nabrać tego poloru... cette politure... której się wymaga w towarzystwie comme il faut. Naprzykład na polowaniu, gdy mi go zaprezentowano, powiada: a! pan miałeś handel na miodowej ulicy... no proszę cię!
Pola. Niechże się papka tego nie wypiera, tyle razy już prosiłam .. ja się tak boję złośliwych języków.
Dzieńdzierzyński. Bardzo dobrze, ale to mnie tylko wolno o tem pamiętać, a nie komuś tam... Tak nakazuje poczucie delikatności.... Stawiam ci dowód: wszakże szlachcic na wsi handluje wszystkiem co wyprodukuje, tak czy nie? a niechżeby komu przyszło do głowy nazwać go handlarzem... dajmy na to, nierogacizny... ce serait bon!... dla czegoż ten sam Strasz nie zaprezentował się jako były dependent, tylko jako dziedzic Zagrajewic...
Pola. Ale papeczko, to są słabostki ludzkie, na które trzeba być wyrozumiałym.
Dzieńdzierzyński. To swoją drogą, ale trzeba także szanować siebie... i dla tego dziwi mnie zapytanie szambelanównej.. bo że on się chce tu wkręcić, to rzecz prosta, ale ona... chociaż to twoja przyjaciółka, niech mi daruje... jakby już brakowało w sąsiedztwie ludzi przyzwoitych... I do mnie pretensja, żem go nie przywiózł... zkąd? co?... (p. c.) chociaż wiesz ty, że to było powiedziane mądrze, w tem była myśl... niby uważają nas za swoich, traktują jakby już należących do familji.
Pola (która odeszła do okna). Z jakiegoż to tytułu?
Dzieńdzierzyński (żartując). Je ne sais pas... comme cela!
Pola. Jak papkę kocham, nie rozumiem... może papa sobie z troskliwości o mnie snuć jakieś projekta, ale... to jeszcze coś tak dalekiego... niepewnego..
Dzieńdzierzyński (pieszczotliwie) Ale nie bój się, nie bój... nic pewniejszego... trzeba znać ludzi; gdybyś nie była jedyną dziedziczką Zabrodzia, nie mówię.. (ciszej) ale oni są po szyję w interesach... taka partja jak ty, to dla nich wielki los.
Pola. Na Boga! czyż papka nie czuje, jak ubliża i sobie i mnie takiem odezwaniem się...