Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 017.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uchodzi wiele rzeczy, które muszę znosić w salonie.
Kotwicz. Także porównanie!
Strasz. Przedewszystkiem używam przyjemności otwarcie, nie potrzebując grać komedji i jestem panem za swoje trzy grosze.
Kotwicz. Ha, są gusta i guściska... Ale jako wielbiciel kobiet, gdzież pan szukasz ich towarzystwa? bo kobietę, tak jak się ją pojmuje idealnie, może wyhodować tylko atmosfera salonu.
Strasz. A, winszuję!... ha, ha, damy salonowe... czyż to są kobiety?
Kotwicz A cóż?
Strasz. Jakieś istoty zagadkowe, z obliczem sfinksów, sercem pełnem niestworzonych zachceń a z pretensjami na aniołów.
Kotwicz. Gdzieżeś je pan miał sposobność tak studiować?
Strasz. Teoretycznie, za pomocą patologji, bo to wszystko się tłómaczy stanem chorobliwym. U Andzi bywał jeden doktor medycyny, młody chłopak świeżo wyszły z uniwersytetu.. no! co ten nam nagadał o kobietach, to proszę było słuchać... (stanowczo) hrabia nie znajdziesz w salonach jednej kobiety zdrowej.
Kotwicz. Ale fe!
Strasz. To jest fakt. Więc co mi za przyjemność... ja nie szukam jakiegoś pół bożyszcza, przed którem musiałbym chodzić na palcach, tylko kobiety z krwi i ciała, o której byłbym przekonany, że nie dostanie spazmów, gdy jej powiem słowa prawdy bez obwijania w bawełnę... chcę zdrowej natury a nie sztuki. Ot naprzykład, ta tutaj dziewczyna, to rozumiem..
Kotwicz. Pod tym względem gusta młodych ludzi zmieniają się... zobaczymy, co pan powiesz o tem za miesiąc...
Strasz. Dla czegoż za miesiąc?
Kotwicz. No, niby mniej więcej, gdy się porobi stosunki, gdy pan zżyjesz się z naszem towarzystwem, i spotkasz w niem zdrowe natury.
Strasz (miękko). Kiedy ja nie mam do tego najmniejszej ochoty.
Kotwicz To prosty obowiązek, panie.
Strasz (skromnie). Nie myślę się narzucać.
Kotwicz. Narzuca się ten, kto może mieć wątpliwość jak będzie przyjętym... ale pan nie jesteś, jak sam powiedziałeś, jakiś tam pierwszy lepszy.
Strasz. No, zdaje mi się... taki majątek jak moje Zagrajewice piechotą nie chodzi.
Kotwicz (n. s pociągając nosem) Jak zaleciał parweniusz. (głośno) Więc jedziesz pan z nami do Czarnoskały, i kwita!.. i tak nie dziś to jutro trzeba to zrobić, tego pan nie unikniesz... stanowisko pańskie to nakazuje.
Strasz. Hm! subjekcja... przyznam się, że mi nie pilno... (spoglądając po sobie) Zresztą, czyż tak mogę?
Kotwicz. Nie masz pan się w co przebrać?
Strasz. Wziąłem tużurek na wszelki wypadek.
Kotwicz. Ano!
Strasz. Ale nie wiem, czy to uchodzi tak z polowania... nie byłem z wizytą etykietalną.
Kotwicz. Złożysz ją pan później, nic nie szkodzi.