Strona:Pył (opowiadanie norweskie) 026.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dził groźny odgłos grzmotu, wszystko dokoła stało w bieli mglistych oparów.
Lęk ogarnął nas początkowo, na odgłos potężnego ryku; zwolna jednak, gdy oddalał się od nas i rósł, potężniał, zapomnieliśmy o wszystkiem.
Drzewa stały znów smukłe, swobodne, cudnie zielone. My wyglądaliśmy, jak ludzie ze śniegu, wszystkie latarnie pogasły.
Zapaliliśmy jej na nowo i strząsnęli śnieg ze siebie.
— A gdyby tak dzieci ten śnieg przysypał! — z niewymowną trwogą zawołała matka.
Uspokajali ją, że to w żadnym razie zaszkodzić by im nie mogło. Najwyżej mogły upaść i nie módz iść dalej, w końcu jednak wygrzebałyby się niezawodnie.
Nagle Atlung zawołał:
— Cicho!
Przeszło minutę nikt nie śmiał odetchnąć, nasłuchiwaliśmy, ale nic nie słyszeliśmy, prócz zdala jeszcze szemrzących gałęzi.
Jeżeli dzieci znajdowały się na skraju lasu, to niepodobna było, aby z miejsca, w którem się znajdowaliśmy słyszeli nasze wołania. Po obu stronach wszak były brzegi strumienia, wyższe od grobli, gdzieśmy się znajdowali.
— Idźmy dalej i szukajmy! – zawołał Atlung wzruszony; lecz zanim ruszyliśmy, prosił o chwilę ciszy i zawołał:
— Antosiu! Stormie! Powróćcie do tatki i do mamy!
Odpowiedzi nie było żadnej. Staliśmy jeszcze przez chwilę w milczeniu. Cisza. Wziąwszy żonę pod rękę, z opuszczoną głową puścił się za nami dalej w drogę.