Strona:Pył (opowiadanie norweskie) 021.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyniesiono kawę. Pani Atlung podała mi filiżankę i rzekła:
— Gdy jechałam dziś rano do umierającego człowieka, tamtą stroną parku, wpadło mi na myśl, że śnieg na tych ogołoconych z liści drzewach, przedstawia właściwie najpiękniejszy obraz nadziei nieśmiertelności na ziemi. Nieprawdaż? Taki czysty idzie z góry i taki miłosierny.
— Pani sądzi, że on z nieba spada?
— Spada na ziemię.
— To prawda, ale pochodzi też z ziemi.
Udawała, że nie słyszy mojej uwagi i ciągnęła dalej:
— Mówiłeś pan przedtem o pyle, ależ ten biały czysty na zmarzniętych gałęziach i na zielonej ziemi, to przecież jak poezya wieczności, tak mnie się przynajmniej wydaje.
— A któż tę poezyę stworzył?
Wielkie jej oczy spoczęły teraz na mnie, ale nie pytająco, lecz stanowczo.
— Jeżeli niema objawienia na zewnątrz, to istnieje ono na wewnątrz. I każdy, kto tak czuje, posiada je.
Nigdy piękniejszą, niż w tej chwili nie była. Naraz usłyszeliśmy kroki w przedpokoju. Atlung powracał, i za chwilę, zmieniwszy ubranie, wchodził do nas. Spotkał dysponenta swego po drodze i załatwił z nim interesy.
Żona wodziła za nim wzrokiem pytającym. Albo było jej niemiło, że zbyt wcześnie przyjechał i przerwał nam rozmowę, albo dostrzegła, że jest w złym humorze.
Po chwili opowiedział jej, co zaszło z dziećmi; i że