Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aloizy (skwapliwie). Nie... nie... Tam leżą różne artykuły, które dla ciebie...

SCENA II.
Ciż Maksym.

Maksym (kłaniając się). Zawsze razem — jak Bóg złączył. Doprawdy nie wiem, czy lepiej być takim ojcem, czy taką córką...
Jadwiga. Czy takim, jak pan, ich przyjacielem.
Aloizy (roztargniony). Naturalnie — naturalnie, szanowny i pożądany nasz gościu.
Jadwiga. Pewnie nie będę przy rozmowie panów potrzebną, a mogę stać się zbyteczną. Więc pójdę cię ojcze wyręczyć w robocie. (oddala się do drzwi gabinetu Aloizego).
Aloizy (błagalnie). Tylko nie tam... nie tam... Prosiłem...
Jadwiga. Przecież tajemnicy nie zdradzę. (wychodzi).
Maksym. Cóż pan tak strzeżesz swego sanctuarium przed córką, przed taką córką, która panu w dziennikarskiej pracy pomaga i tak wybornie do niej nastrojona... Nie wiele Pan Bóg światu takich kobiet darował. Szczęśliwy — kto ją dostanie...
Aloizy (z westchnieniem). Nie każdy, kto ją dostanie... Tego rodzaju kobiety wtedy dopiero dadzą szczęście, gdy wprzód same otrzymają... Inaczej...
Maksym. To też trzeba dobrze obejrzeć konkurenta,