Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/510

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziecko śmiało się, jakby chcąc podzielać radość ich wszystkich, a Bertheroy rzekł:
— Tak, to żyjące i mocne, jak słońce, jak to wielkie, piękne słońce, które tam wysoko jaśnieje ponad Paryżem, by plony ludzkiego wysiłku dojrzewały. Paryż jest także motorem, Paryż jest olbrzymim kotłem, w którym wre przyszłość świata, a my, uczeni, jesteśmy strażnikami ognia i podsycamy nieśmiertelność jego płomieni... Dziś, mój Wilhelmie, święty ten ogień, dzięki tobie, nowym trysnął płomieniem, dzielnie spełniłeś zadanie, wzmagając jego siłę... Tak, stworzyłeś cud, który, wzbogacając ludzkość, przysporzy sławy naszemu Paryżowi.
Słysząc te słowa, Piotr przypomniał sobie własne marzenia, podczas których porównywał Paryż do olbrzymiej kadzi otwartej aż po brzegi horyzontu i pełnej wszystkiego co najlepsze i najgorsze, fermentującego razem, by wydać z siebie wiek nowy, wkrótce narodzić się mający. Lecz teraz obraz ten był pochwytniejszym dla niego. Po za wirującemi w kadzi żądzami, moralnym i fizycznym upadkiem, pogonią spotworniałych ambicyj, Piotr widział promienne piękno pracy, pracy potężnej w głębi fabryk, zakładów przemysłowych i pracy cichej, jeszcze szlachetniejszej w laboratoryach, w bibliotekach, pracy przygotowawczej w szkołach, gdzie młodzież, poznając zdobycze poprzednich pokoleń, płonie chęcią rozszerzenia odziedziczonej spuścizny. Tą wieloraką