Strona:PL Waleria Marrené-Walka 293.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czoną miłością; nie płaczcie daremnie; wy, co mnie kochacie, zostawcie mi tę pożegnalną godzinę pogody.
Wymówił to drżącemi usty, a wzrok jego zwracał się na przemian na ich twarze i na błękit nieba, zarumieniony słońcem chylącem się do zachodu.
Kobiety wstrzymały łkanie, ręce ich złączone zacisnęły się konwulsyjnie, ale były posłuszne tej ostatniej prośbie. Wszakże teraz posiadały go jeszcze, na łzy zostawało im całe życie.
Pomiędzy nimi nastała cisza, którą przerywał tylko coraz krótszy, trudniejszy oddech jego.
Umierający wyciągnął ręce bezmyślnym ruchem, jakby garnął powietrze do piersi, jakby otwierał je ku jakimś niewidzialnym światom.
— Żal mi, szepnął, pochylając głowę: żal tego wszystkiego, co zostawiam po za sobą. Żal mi ciebie matko, coś nie zaznała nigdy dni spokojnych ani lepszej doli; żal mi ciebie, którą zostawiam samą na długie życie wśród tej smutniej ziemi. Jadwigo! ja nie powiadam ci: pamiętaj, — wiem, że ty nie zapomnisz mnie tutaj, jak ja uniosę obraz twój i miłość moją. Żal mi myśli moich niewcielonych, nieziszczonych marzeń, żal mi tego wszystkiego, com chciał a nie mógł wypełnić. Przecież walczyłem wytrwale, szukałem niezmordowanie światła i prawdy, nie przeniewierzyłem się nigdy zasadom moim. Jeślim błądził nieraz, błądziłem w dobrej wierze w szczerości ducha, — oto spowiedź cała mego życia.
Umilkł i spojrzał w niebo przeciągłym wzrokiem, jakby zapytywał tajemniczych przeznaczeń, dla czego życie to było krótkie, dla czego myśli i czyny jego przerwane były w związku?
— Boże! zawołała Jadwiga, dla czegoż tylu innych niegodnych zostaje na ziemi? dla czego podłość i nikcze-