Strona:PL Waleria Marrené-Walka 282.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie co rok, oraz że interesa pańskie i moje połączone zyskają niezmiernie na wspólnym kierunku.
Ziemba mówił tylko o majątku, snadź sprawę tę uważał za najważniejszą, przytem był tyle delikatnym, że nie wspomniał nawet granicznego dokumentu, którego właściwą ceną miała być Oktawia. To ostatnie wypływało samo z siebie; zostawiał wreszcie ten punkt domyślności pana Heliodora. Teraz zaś chociaż pokrywał go milczeniem, przecież róg pugilaresu wyglądający z kieszeni, przypominał nieustannie nieszczęśliwemu Salickiemu groźbę wiszącą nad jego głową.
Położenie rzeczywiście było trudne, i nie dziw, jeśli wielki człowiek powiatowy stracił głowę na chwilę.
— Co do osoby, mówł Placyd, znasz mnie pan od dawna; a jeśli urodzeniem nie odpowiadam pannie Oktawii, będę się starał zatrzeć tę różnicę miłością moją, szacunkiem dostatkami, któremi ją osypię.
Widocznie Ziemba brał swoją kandydatórę matrymonialną na seryo.
Tymczasem pan Heliodor ochłonął powoli z pierwszego wrażenia.
— Ależ na miłość bozką! zawołał: ja muszę wiedzieć przynajmniej, zkąd pieniądze pańskie pochodzą?
Były to niebaczne słowa, dawały nadzieję Ziembie.
— Więc dbasz pan o tę bagatalę? odparł. Chociaż wiesz równie dobrze jak ja, że nikt nikogo nie pyta o źródło majątku, to nie przyjęte, ale dajmy na to, że wykopałem skarb.
Oczy Placyda zbiegły się z oczami pana Heliodora. Ten ostatni uderzył się w czoło, zrozumiał teraz jakim sposobem w rękach Ziemby znalazły się pieniądze i dokumenta graniczne, jednocześnie z wykopaniem skarbu przez hrabiego Leona, i zrozumiawszy to, jęknął głucho, nadzieje jego pierzchały jedne obalone przez drugie. Mógł on także oburzucić go gniewem, pogardą, jak to uczyniła Oktawia;