Strona:PL Waleria Marrené-Walka 279.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nienacka. Rrzeczywiście, jeśli hrabia chciał użytkować z dokumentów, nie miał potrzeby dawać ich Ziembie; jeśli nie myślał tego czynić; to czemuż powierzał je w tak niebezpieczne ręce? Ale Placyd był zawsze czelnym, a teraz wsparty takim majątkiem, takiem położeniem, był zupełnie niezmieszany, zresztą nadeszła pora zadać cios stanowczy.
— Hrabia Leon, wyrzekł patrząc uważnie w oczy swego dawnego pryncypała: zostawił użytek z tych dokumentów do mego uznania.
Te słowa były wyraźne; pan Heliodor zrozumiał w końcu, że jest w mocy Placyda.
— I pan masz te papiery w ręku? wyrzekł drżącym głosem.
Zagadniony nie tracił czasu na odpowiedź, dobył wykopane dokumenta i trzymał je przed oczyma Salickiego, nie puszczając ich jednak z ręki. Pan Heliodor nie śmiał protestować przeciw tak haniebnej nieufności; w interesowych sprawach Placyd był jego uczniem, tylko uczeń o wiele przeszedł mistrza. Więc rozpatrywał się w papierach i milczał, szukając jakimby sposobem przemówić do tego człowieka, który tak nagle wyrobił sobie majątek, stanowisko i trzymał go teraz pod władzą swoją.
— Panie Ziemba, wyrzekł w końcu: więc to od pana zależy.
Odemnie tylko, odparł rzucając na niego tryumfujące spojrzenie.
Pan Heliodor odetchnął ciężko.
— Panie Ziemba, powtórzył chwytając go za ręee; ten interes jest dla mnie ważny.
— Wiem o tem.
— Bardzo ważny, ciągnął nieszczęśliwy Salicki.
— Ziemba potwierdził znowu,
— Opatrzność dała go w twoje ręce, ty nie będziesz chciał mnie gubić.