Strona:PL Waleria Marrené-Walka 275.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pryncypał spodziewał się zmieszać swego agenta; rachował na tłómaczenie, któreby ten niepojęty interes okazały we właściwem świetle; spokojność Ziemby przyprowadzała go do ostateczności.
— Słyszałem, wyrzekł drżącym z gniewu głosem, że pan kupiłeś Rawin.
Mówiąc to piorunował go wzrokiem; ale Placyd wytrzymał to spojrzenie z nadzwyczajną obojętnością.
— Tak jest: odparł, kupiłem Rawin to doskonały interes.
— Ależ ten interes ja chciałem zrobić! zawołał pan Heliodor, zapominając się zupełnie, Jak śmiałeś pan nie dać mi znać o zamiarach pani Rawskiej? jak mogłeś nabyć ten majątek?
Placyd uśmiechnął się lekko; mógł on odpowiedzieć swemu pryncypałowi znanem przysłowiem: „pierwsza miłość od siebie.“ Przecież uczyniwszy to de facto, nie widział potrzeby powtarzać rzeczy tak oklepanej, i odparł zawsze niezmąconym spokojem:
— Pan chcesz zapewne mówić o summie swojej zapewnionej na Rawinie, z rygorem sprzedaży w razie nieoddania. Kupno byłoby nieważne, gdyby summa ta nie była spłacona. Wprawdzie miałem czas przed sobą, ale wołałem złożyć ją w Banku; zawiadomienie o tem drogą urzędową nadejdzie lada dzień.
Pan Heliodor osłupiał: dotąd sądził, że kupno to było jakimś wybiegiem, formą; słowa Ziemby przekonały go o spełnionym fakcie.
— Jakto? spytał: pan, pan złożyłeś już tak znaczną summę w Banku?
— Tak jest, odparł chłodno Placyd: siedmdziesiąt tysięcy złotych złożyłem dla pana w Banku, pani Rawskiej dałem sto tysięcy do ręki, a potrąciwszy inne długi, resztę szacunku będę spłacał ratami.
Pan Heliodor niecierpliwie tupnął nogą.