Strona:PL Waleria Marrené-Walka 258.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

derczy wyraz znikł zupełnie z jej ust, oczy nie miały drwiącego wyrazu i cała postać podnosiła się do jakiejś tragicznej potęgi; siedziała na fotelu z głową wspartą na ręku.
Lucyan zatrzymał się w progu, nie był ani olśniony, ani oczarowany, patrzał na nią tylko zwykłym głębokim wzrokiem.
— Pani, wyrzekł po chwili, przystępując bliżej: matka moja mówiła mi, iż pragnęłaś się widzieć ze mną tutaj dziś w wieczór.
Głos jego nie zadrżał wcale, twarz się nie poruszyła; nie był to bowiem dzieciak, którego lada cacko zachwycić mogło, ale człowiek zahartowany na pokusy życia,
Oktawia pobladła pod spokojnem brzmieniem tych słów i wlepiła w niego oczy trwożne w tej chwili.
— Czy matka pana nie powiedziała nic więcej?
— Nie, pani.
Oktawia spuściła głowę, pierś jej podniosła się westchnieniem, miała nadzieję, że słowa jej ranne stracone nie będą, że on przyjdzie tutaj uprzedzony, przygotowany do niesłychanych rzeczy, którą mu wyznać chciała. Postawa jego zniszczyła tę ułudę, i dumna panna zawahała się na chwilę, ale to krótko trwało; podniosła się nagłym ruchem jakby gotowa na wszystko i stanęła naprzeciw Lucyana pełna postanowienia i trwożna, zarazem zuchwała i miękka a tak piękna w tej wewnętrznej walce, że zdawała się posiadać wszechwładną siłę.
Ale on jej nie uległ, jego oczy pozostały niezmącone, spokojne i przenikliwe jak zwykle.
— Panie Lucyanie, wyrzekła wreszcie Oktawia, jakby pasując się z sobą: to co mam powiedzieć jest dziwne, niestosowne może, a jednak ja to muszę uczynić. Przysiąż mi pan, że mnie nie potępisz, nim skończę, że mnie wysłuchasz do końca.
Młody człowiek spojrzał na nią zdumiony, twarz jej