Strona:PL Waleria Marrené-Walka 255.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowiekiem, z którym igrać nie wolno, i ulękła go się w tej chwili.
— Pani kochasz mego brata? powtarzał na wpół nieprzytomny: wszak on piękny, świetny, wymowny, a ja, ja!
Była straszna rozpacz w tych słowach, on oddawał sobie i bratu sprawiedliwość; położenie Oktawii było trudne, cóż miała począć z człowiekiem, który zastępował jej drogę?
— Panie Ziemba, wyrzekła łagodnie, ja muszę wracać do domu. Co pan tu robisz? zapewne idziesz do matki.
Podawała mu tem sposobność wytłómaczenie jego tutaj obecności, ale słowa te rozdrażniły go więcej jeszcze.
— Do matki! powtórzył ponuro, matka Lucyana nie jest moją matką; ja i on czyliż mamy co wspólnego? czyż jesteśmy podobni do siebie?
I przycisnął obie dłonie do czoła z wyrazem wściekłego bólu.
— Pani musiałaś go pokochać, wołał stłumionym głosem: tak być musiało koniecznie... pani, właśnie pani, o ja nieszczęśliwy o ja szalony!
— Panie Placydzie, szepnęła Oktawia: jesteś szalony, to prawda; ja nie rozumiem cię zupełnie, ja nie widziałam twego brata, nie wiem o czem chcesz mówić.
Te słowa uspokoiły go zupełnie jakby cudem, spoglądał w około w milczeniu, zdawał się pasować sam z sobą w końcu uczucie popełnionej winy odezwało się w nim gwałtownie.
Spojrzał na nią jakby chciał uklęknąć i błagać przebaczenia, ale ona znowu cofnęła się przestraszona?
Ziemba odetchnął gwałtownie.
— Przebacz mi pani, wyrzekł złamanym głosem.
Piękna panna uchwyciła tę chwilę, by odzyskać utraconą władzę nad tym człowiekiem.
— Cóż ci mam przebaczyć, panie Placydzie? wyrzekła z lekką wyniosłością w głosie, jakby on nie był w stanie