Strona:PL Waleria Marrené-Walka 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia miał wzrok krótki, powstał zaniepokojony, przypatrzył się i odetchnął swobodnie; — gościem jego był tylko Placyd Ziemba. Pomimo to hrabia powitał go bardzo grzecznie, wszakże w tej grzeczności czuć było, że gospodarz domu czynił to wcale nie przez wzgląd na osobę gościa, która w jego przekonaniu nie miała do tego prawa ale wprost dla samego siebie, że tym sposobem hrabia wykonywał tylko obowiązek dobrze wychowanego człowieka. Wskazał miejsce gościowi swemu z uprzejmym uśmiechem, ale nie zaczynał rozmowy, jakby oczekując objaśnienia, co mogło do niego sprowadzać takiego Placyda Ziembę.
Nie wiem czy agent pana Salickiego poznał się na tych subtelnych odcieniach, w każdym razie nie pokazał tego po sobie; zresztą on tak był przywykły do rozmaitych form lekceważenia, że nie zwrócił wcale na to uwagi.
— Pan hrabia wybaczy, wyrzekł tylko głosem, w którym może leżała na dnie ukryta ironia: że mając ważny interes ośmieliłem się go nachodzić.
Słowa te zdziwiły młodego człowieka, co zresztą nie było żadną nadzwyczajnością, gdyż nie odznaczał się wcale bystrością umysłu.
— Interes do mnie? powtórzył trochę zmieszany, gdyż interesa hrabiego były tego rodzaju, że sprawiały mu same przykrości.
Ale Placyd nie zdawał się wcale zwracać na to uwagi, i mówił dalej wprost idąc do swego przedmiotu:
— Co powiedziałbyś panie hrabio, gdyby ktoś podjął się dać ci w ręce milionowy majątek?
Propozycya ta była sformułowaną tak nagle, wyglądała tak bardzo na jakąś baśń niedorzeczną, że Leon podniósł się na krześle blizki gniewu. Jednak Placyd mówił to po ważnie, postać jego, ton i położenie towarzyskie tak mało podobne były do żartu, iż hrabia nie wiedząc sam co sądzić, patrzał wielkiemi oczyma na gościa.