Strona:PL Waleria Marrené-Walka 218.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ponurym smutku otrząsała się z niego na chwilę weselem dzieci, ale powierzchownie tylko. Nieraz Fulgenty spotykał jej smutne oczy tkwiące w przestrzeni z beznadziejnym wyrazem. Biedny uczony przerażał się coraz bardziej tym stanem, którego nie mógł odgadnąć przyczyny, a tem samem i znaleźć lekarstwa. Nadchodziła wiosna, ciepłe promienie kwietniowego słońca powoływały do życia obumarłą naturę; ogrody, na które wychodziły okna jej mieszkania, poczynały rozwijać się tą pierwszą niezrównaną zielonością wiosny, dzieci cieszyły i śmiały się do niej, ale Marya nie rozweseliła się dla tego. Fulgenty starał się otoczyć ją drobnemi przyjemnościami, które były w jego mocy, ale to zdawało się jeszcze powiększać jej smutek: spoglądała na niego łzawemi oczyma z nieopisanym wyrazem wdzięczności i trwogi, ale nie potrafił rozchmurzyć jej oblicza, ani wywołać uśmiechu na poblabłe usta. Fulgenty był w rozpaczy: byłby dał życie z rozkoszą, by tej kobiecie zapewnić spokój i szczęście, a patrzeć musiał na jej cichą rozpacz, której nie mógł odgadnąć przyczyny, a tem mniej przynieść pociechy. On sam posępniał i bladł, cień tego cierpienia padł mu na serce, powoli stawał się smutnym jak ona, trwożnym jak ona.
Pragnął coraz częściej zaglądać do jej cichego mieszkania, a coraz mniej śmiał to czynić; pełen niepokoju, Fulgenty przebiegał gorączkowo ulice miasta, zadając sobie po raz tysiączny to jedno jedyne pytanie, które paliło się w jego mózgu: co jest Maryi? Wtem niespodzianie spotkał się z Lucyanem. Od czasu gdy nieszczęśliwa sprawa Zacisznej zbliżyła ich znowu, widywali się czasami; te dwie natury równie czyste i prawe lgnęły do siebie, a Fulgenty często zasięgał rady młodego człowieka, który o wiele praktyczniej od niego spoglądał na życiowe sprawy. Lucyan zdziwił się widząc zmąconą pogodę na jasnem czole uczonego, i podał mu rękę z prawdziwem współczuciem. Szli czas jakiś przy sobie w milczeniu.