Strona:PL Waleria Marrené-Walka 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto! wyrzekł, nic więcej nie masz mi do powiedzenia, ty co tak pięknie umiesz mówić, Lucyanie!
Młodszy brat popatrzał na niego ze spokojną pogardą.
— Miałbym ci wiele do powiedzenia, odparł poważnie ale na cóż próżne słowa? Przyszłość twoja może być świetna bardzo; drogą, którą idziesz możesz zajść go tego co ludzie nazywają znaczeniem; możesz posiąść majątek i wiele innych rzeczy; a jednak nie śmiałbym życzyć nieprzyjacielowi nawet takiego jak twoje szczęścia. Ty nie zaznasz nigdy owego wewnętrznego spokoju, który ozłaca weselem skromną dolę; ani swobodnego uśmiechu ludzi z czystem sumieniem. Słowa moje wydadzą ci się śmiesznemi, wiem o tem; jednak czuję, żem ci je winien przed rozstaniem które będzie długie, wieczne może.
Gdy mówił te proste słowa, twarz jego pałała, oczy promieniały blaskiem jasnych przekonań.
— Panie Jeżyński rzekł zwracając się do swego towarzysza: pan musisz zatrzymać się tu chwilkę, jest jeszcze jedna osoba w tym domu, którą chcę zobaczyć.
I nie zważając więcej na brata wyszedł zwyczajnym sobie pewnym krokiem, zostawiając Placyda pod dziwnem wrażeniem tłumionego gniewu i upokorzenia. Daremnie postąpił w brew rady i prośby brata, daremnie silił się na szyderstwa, w końcu on to był pokonanym; czuł niewyraźnie, że po za granicami znikomych faktów był świat niezachwianych idei i że w tym świecie on zwycięzca był zwyciężony.
Ale rozmowa ta miała świadków. Oktawia i Jadwiga w ciszy biblioteki nie straciły z niej ani jednego słowa. Zatrzymane tutaj głosem Lucyana, stały w miejscu wstrzymując oddech, mimowolnym ruchem pochwyciły się ich dłonie, ale nie był to uścisk przyjazny, prędzej jakiś instynkt nienawistny zjednoczył je na chwilę w ten sposób.
Mrok zapadał w bibliotece, nie było światła, cień wieczorny zakrył wyraz ich oblicza, gdy słuchały szorstkich