Strona:PL Waleria Marrené-Walka 173.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w danym razie nie chciał drugim odpłacić upokorzeń swoich, a teraz z prawdziwą rozkoszą trzymał brata i towarzysza jego w zawieszeniu; słowo wyszłe z ust jego miało być dla nich wyrokiem, oczekiwali go w trwożnem milczeniu. Placyd nie przywykły był do tego rodzaju tryumfu i używał go w całej rozciągłości.
— Wierzę temu, powtórzył; przecież ja pomimo wzniosłych rad, jakich mi udzielasz, pomimo próśb nawet, któremi zaszczycać mnie raczysz, pozostanę przy tem co uważam za swój obowiązek, i nie zawiodę zaufania mego zwierzchnika.
Ta odpowiedź była dobitną; wskazywała ona, że wszystkie słowa i uczucia, z jakiemi odzywano się do niego, były zupełnie daremne, odbijały się tylko próżno o uszy nie dotykając serca.
O tym smutnym skutku usiłowań swoich Lucyan nie wątpił z góry, a przecież przemawiał do brata serdecznie i łagodnie, próbował zmiękczyć tę twardą duszę, obudzić w nim jakie bądź ludzkie uczucie. Trud i czas jego był stracony; przecież nie ubodło to wcale jego miłości własnej, dotkliwe szyderstwa Placyda nie zdołały go dosięgnąć; był smutny tylko jak każdy człowiek szlachetny, gdy wpatrzy się w brud podłości, gdy widzi upadek tego co czyste i ufne. Ręka jego wyciągnięta do brata spadła zniechęcona w milczeniu; spojrzał na Fulgentego odwracając oczy od twarzy Placyda na której pomimowolnie wybijały nikczemne żądze skrywane w głębi ducha.
— Chodźmy ztąd, wyrzekł tylko. Widzisz pan, robiłem co mogłem, więcej niżbym dla samego siebie potrafił uczynić.
To nie starczyło Placydowi, on pragnął rozdrażnić brata, wyrwać mu z serca jaką bądź oznakę gniewu, zazdrości i żalu, — i nie dziw: jak wszyscy ludzie jemu podobni, mierzył drugich według siebie; nie rozumiał, że brata swojego nawet dosięgnąć nie mógł żadnym pociskiem.