Strona:PL Waleria Marrené-Walka 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ni sami sobie, znosili w milczeniu twardą dolę i rzadkie uśmiechy losu. Oboje pracowali może więcej jeszcze, on, by zapełnić tęsknotę ogarniającą go bez niej, ona, by dać mu trochę dobrobytu potrzebnego tak bardzo tej wątłej organizacyi. Zwyczajem swoim on nie skarżył się nigdy, tylko czasem o szarej godzinie siadał przy tem oknie, gdzie rozmawiał z Jadwigą tyle razy, i patrzał w ten mały kawałek nieba rysujący się pomiędzy ostremi załamkami dachów, na który spoglądali kiedyś oboje; a wówczas oczy jego tonęły w przestrzeni, marzył o tej mężnej, cierpliwej dziewczynie, która z taką wiarą oddała mu serce i przyszłość swoją. Ale chwile te były rzadkie, on nie miał czasu trwonić ich na próżne marzenie, miłość nie była u niego mrzonką, ideałem lat młodzieńczych, ale treścią życia, ona świeciła mu w sercu, rozjaśniała wszystkie ciemne chwile i szarą rzeczywistość oblewała blaskami nadziei.
Właśnie dnia tego, gdy Fulgenty przyjechał do Warszawy, Lucyan około dziewiątej rano wybierał się wyjść z domu, gdy zapukano, niespodzianie; otworzyły się drzwi kuchenki i ukazał się w nich Fulgenty. Zmęczony całonocną podróżą i dojmującemi troskami nowego położenia, był on zmieniony bardzo; rysy jego straciły owę abstrakcyjną pogodę, z jaką spoglądał na ziemskie troski bytu, a natomiast znać było w jego rysach ciężkie zafrasowanie nadające jeszcze dziwniejsze piętno jego całej postaci. Fulgenty i Lucyan mieli dla siebie tę sympatyę, jaką dwie równie szlachetne natury musiały powziąść wzajem; nie objawiła się ona dotąd żadnem słowem, lecz oba czuli, że w danej chwili, jeden na drugiego rachować może.
Na widok dawnego nauczyciela, którego od dawna stracił z oczu, o tej niezwykłej godzinie z niezwykłym wyrazem twarzy, Lucyan przeczuł że w umyśle jego lub położeniu musiały zajść zmiany ważne. Fulgenty miał w oczach ową siłę postanowienia, jaką tylko wyjątkowe okoliczności w ludziach jemu podobnych wyrobić mogą. W milczeniu