Strona:PL Waleria Marrené-Walka 149.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zkąd pani wiesz? zawołała Jadwiga, zapominając o wszystkiem, dotknięta w samo serce.
W chwili właśnie, gdy rozpamiętywała wartość posiadanego skarbu, przypominano jej znikomość szczęścia i najsroższe trwogi, trapiące ją w nocach bezsennych.
Oktawia zrozumiała, iż trafiła w słabą stronę przeciwniczki, i to jej wystarczyło.
— Zkąd pani wiesz? powtórzyła Jadwiga machinalnie jakby mogło jej co zależeć na odebranej odpowiedzi.
Oktawia popatrzała na nią przez chwilę drwiącemi oczyma, w których jednak po za szyderstwem mgliło się i paliło coś więcej.
— Ma suchoty, powtórzyła, to znać z pierwszego wejrzenia. Jeśli chcesz panno Jadwigo zachować go przy życiu, powinnaś go wysłać do ciepłych krajów, do Włoch, Madery, Kairu.
Nie powiedziała jej nic nowego; nauczycielka wiedziała o tem; przy rozwinięciu umysłu nędza nabiera straszniejszych rozmiarów; znała stan Lucyana, znała lekarstwo, a lekarstwo to nie było w jej mocy. W milczeniu potarła ręką czoło. W tej chwili zapomniała o okrucieństwie Oktawii, o tem, że ona tak starannie wyszukiwała tę ranę, by ją rozdrażnić; myślała tylko o nim, czuła, że go utracić mogła, że była oddalona od tego co kochała, że jemu groziło niebezpieczeństwo ciągłe, co chwilowe, że każdy dzień który upływał, zbliżał dla niego ostateczny kres nieubłaganej choroby.
Panna Salicka przypatrywała jej się z rodzajem upodobania, jakby to cierpienie uspokajało jej miłość własną draśniętą boleśnie.
— Tak jest, ciągnęła dalej, kładąc nacisk na punkt najboleśniejszy, trzeba koniecznie wysłać go na Południe.
Jadwiga podniosła głowę, tknięta dziwnem uczuciem.
— Dlaczego pani mi to mówisz? wyrzekła topiąc w niej smutne oczy.