Strona:PL Waleria Marrené-Walka 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go i opanowywała nieznacznie, odpychając w jakąś mgłę daleką rozpieszczoną samowolną Kazię.
— A pan nie pojedzie do Warszawy tej zimy? pytała Oktawia, patrząc wprost w oczy młodego człowieka.
— Ja, pani... odparł zagadniony, czując, że odpowiedź ta miała być stanowcza i nie wiedział jak się z niej wywikłać. Zdawało mu się, że widzi w oczach panny Salickiej szyderstwo i wymówkę, że te śliczne oczy czyniły mu tysiące obietnic, że niecierpliwiły się jego wahaniem, że nakazywały mu przeczącą odpowiedź, ale zapewne mu się to tylko zdawało, bo cóż Oktawia obiecywać mogła? o cóż się niecierpliwić? Ona jednak spostrzegła niepewność młodego człowieka i nie pytała więcej; może uczuła, że tak powinna była uczynić, może dalsze czyny jego nie budziły wcale jej ciekawości.
Leon sądził, że teraz zacznie rozmowę o wielkich europejskich stolicach, w których przebywała czas jakiś, ale Oktawia nie popełniła tej niezręczności; w ogóle była ona skąpa w słowach, nie wydając się nigdy prawie z myślą swoją, kto chciał mógł odgadywać ją tylko z gry rysów, z nieujętych odbłysków źrenic, ona sama zdawała nie troszczyć się o nie i o nikogo.
Teraz w cichości ducha obrachowywała człowieka, którego czuła, że łatwo zwyciężyć potrafi, czy wart był tego zwycięztwa? Przecież miał on na czole to jasne piętno wskazujące, że dotąd nie uległ pokusom życia, że chociaż miękki, bezsilny znękany, pozostał jednak panem siebie. Oktawia miała dość przenikliwości, by to odgadnąć; ale czy owe przymioty obudziły jej współczucie, lub tylko tę pogardliwą litość, jaką w ogóle tego rodzaju kobiety mają dla słabych, tego nikt nie wyczytał z jej twarzy.
Obiad miał się ku końcowi, gdy turkot zajeżdżającego powozu rozległ się przed domem.
— Kto to przyjechał? zapytał baczny na wszystko gospodarz domu.